Archiwum Polityki

Autorodeo

Migający kogut na dachu, jazda grubo powyżej setki i wyprzedzanie na trzeciego – to styl jazdy, z którym Czesi i Słowacy walczą od lat. Ostatnio na Słowacji przyłapano na tym ministra edukacji Jana Mikolaja. Dziennikarze natychmiast przypomnieli, że minister kilka miesięcy temu miał wypadek i że to go niczego nie nauczyło. Z powodu szybkiej jazdy dostało się też ministrowi budownictwa Marianowi Januszkowi. Czesi już dwa lata temu urządzili polowanie na swoich polityków. Najpierw zaczaili się na komendanta głównego policji Vladislava Husaka, który jadąc bez szofera pędził 190 km na godzinę i przy okazji łamał wszelkie możliwe zakazy. Wybuchł skandal, ale Husak przeprosił i w ramach kary oddał, na trzy miesiące, prawo jazdy. Dwa tygodnie później minister spraw wewnętrznych, ten sam, który ukarał Husaka, jechał 174 km na godzinę w miejscu, gdzie dozwolona prędkość wynosiła 130 km na godz. Nasi sąsiedzi są oburzeni.

Polskiego czytelnika takie popisy w ogóle nie dziwią. Czemu więc Słowacy i Czesi tak się denerwują? I tam nie brak piratów drogowych, jest to jednak hobby mocno wstydliwe. Nikt nie przechwala się, że trzystukilometrową trasę na urlop przejechał zaledwie w 3 godziny.

Polityka 49.2008 (2683) z dnia 06.12.2008; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 11
Reklama