Choćby, jak niedawno, w krótkim odstępie czasu doszło do kilku katastrof lotniczych na świecie, ciągle nie ma racjonalnego powodu do obaw. Od samego lotu bardziej niebezpieczna jest jazda na lotnisko. Jak skrzętnie wyliczyli Brytyjczycy w książce „What is Safe? The Risk of Living In a Nuclear Age” (Co jest bezpieczne? Ryzyko życia w atomowej epoce), śmierć w wypadkach lotniczych ponosi jedna osoba na 2,5 mld km lotu, co jest ośmiokrotną odległością dzielącą Ziemię od Słońca. W wypadkach drogowych ginie jedna osoba na 8 tys. rocznie. Prędzej jednak zrezygnujemy z lotu samolotem, niż odstawimy na bok auto.
W swoich ocenach różnimy się od opinii ekspertów szacujących ryzyko, czyli prawdopodobieństwo zaistnienia jakiegoś wydarzenia. Różnice te pomierzył prof. Paul Slovic ze Stanów Zjednoczonych badający zjawiska percepcji zagrożeń. Pokazał on różnym grupom: ekspertom, działaczkom Ligi Głosujących Kobiet i studentom 30 zagrożeń, prosząc, by uszeregowali je od największego do najmniejszego. Eksperci za najbardziej niebezpieczne uznali pojazdy mechaniczne, następnie palenie papierosów i picie alkoholu. Elektrownie atomowe znalazły się dopiero na 20 miejscu. Ale elektrownie okazały się największą zmorą dla studentów i działaczek Ligi. Z kolei znacznie bezpieczniej czuli się studenci i działaczki ze zwykłą, nie pochodzącą z elektrowni atomowej, energią elektryczną, stawiając ją odpowiednio na 19 i 18 miejscu wśród zagrożeń. Zdaniem ekspertów, energia elektryczna powinna znaleźć się na 9 miejscu.
Strach atomowy
Różnica w percepcji zagrożeń kosztuje, a w przypadku percepcji zagrożeń nuklearnych kosztuje niezwykle dużo. Jedną z miar kosztów są nakłady ponoszone, by uratować jedno hipotetyczne życie zagrożone czynnikiem, któremu się przeciwdziała.