Fala nadziei i optymizmu przelewa się przez całą Amerykę. Najwięksi cynicy nie kryją wzruszenia, a zdeklarowani konserwatyści, jak Charles Krauthammer, wyznają, że są szczęśliwi, iż ich porażka utorowała drogę do narodowego „oczyszczenia”. Inni mówią o „odkupicielskim” znaczeniu wyboru pierwszego czarnego prezydenta.
Warto przypomnieć bilans integracji rasowej w USA (O czarnej historii Ameryki piszemy na s. 94). Od przyznania Afroamerykanom pełni praw obywatelskich minęły 44 lata. Powstała liczna murzyńska klasa średnia, czarni burmistrzowie rządzą w miastach, ponad 40 czarnych polityków zasiada w Izbie Reprezentantów. Czarnoskórzy aktorzy zdobywają Oscary, a czarni muzycy jazzowi nie są już bici przez policję jak Miles Davies w latach 50. Rośnie liczba mieszanych małżeństw. Coraz więcej Afroamerykanów kieruje wielkimi korporacjami jak Time Warner. Biali Amerykanie kochają Michaela Jordana i Tigera Woodsa. Jednak do awansu odpowiadającego udziałowi Murzynów w całej populacji (13 proc.) jest jeszcze daleko.
W Senacie USA nie ma czarnych senatorów – poza Barackiem Obamą – a w całej historii było ich tylko troje (nie licząc okresu odbudowy po wojnie secesyjnej). Tylko raz wybrano Afroamerykanina na gubernatora (Douglas Wilder w Wirginii). W ostatnich latach na szczytach władzy Murzyni znajdowali się częściej dzięki nominacjom (Colin Powell i Condoleezza Rice). Mimo preferencji rasowych w przyjmowaniu do pracy i na studia Afroamerykanie plasują się wciąż na dole drabiny dochodów, wraz z Latynosami i Indianami. Czarni mężczyźni równie licznie trafiają do więzień jak na wyższe uczelnie. W miastach wytworzyła się wtórna segregacja rasowa – czarni i biali mieszkają w osobnych dzielnicach.
Dzieje się tak pomimo akcji integracyjnych i przepisów zakazujących dyskryminacji przy wynajmie domów.