Mężczyźni niezbyt atrakcyjni, a jeszcze w dodatku niscy, wykazały badania London Guildhall University, zarabiają ok. 15 proc. mniej niż przystojni. Wyglądałoby na to, że w męskim świecie zaczynają panować te same okrutne zasady, które od dawna obowiązują w damskim. Pięknym samcom łatwiej wspinać się po szczeblach kariery niż mało urodziwym. Brytyjskie feministki wykpiły jednak te wyniki, stwierdzając, że zamożni faceci musieliby być wyłącznie przystojniakami, a tymczasem ogólnie wiadomo, że z wyjątkiem wysokiego Billa Gatesa bogacze to przeważnie niscy brzydale.
Jednak polscy mężczyźni niemal na równi z przedstawicielkami płci pięknej są zdania, że uroda pomaga w pracy (patrz ramka), a więc w uzyskiwaniu awansów i wyższych wynagrodzeń. Ale przecież do niedawna jeszcze panowało ogólne przekonanie, że męskie ego doskonale radzi sobie z brakiem urody, czyniąc ze wszelkich defektów dodatkowy atut.
Syndrom cherlaka
Czas męskiej obojętności wobec własnego wyglądu i nakazów mody w tej dziedzinie wyraźnie zmierza ku końcowi. Poświadczają to badania amerykańskich psychologów, z których wynika, że mężczyźni stają się coraz bardziej wrażliwi na punkcie urody. Polacy pod tym względem nie odstają od ogólnoświatowych tendencji. Z badań „Polityki” wynika, że poprawić własny wygląd chciałoby 46 proc. panów. Wśród nich najbardziej jednak niezadowoleni z własnej fizis oraz sylwetki są polscy czterdziestolatkowie (59 proc.). Za szczególnie dotkliwe braki w swojej urodzie uznają: stan uzębienia (22 proc.), brzuch (16 proc.), włosy (14 proc.) oraz wzrost (7 proc.).
Ranking defektów nieco inaczej układa się wśród nastolatków, drugiej w kolejności męskiej grupy wiekowej (43 proc.