W Ameryce, gdzie epidemia otyłości widoczna jest na każdym kroku, 60 proc. ludzi cierpi na nadwagę, zaś 10 mln spełnia definicję chorobliwej otyłości, oznaczającej przekroczenie rekomendowanej wagi o 50 kg. W grudniu ubiegłego roku David Satcher, piastujący stanowisko chirurga generalnego w USA, ostrzegł, że już niebawem otyłość zabijać będzie większą liczbę Amerykanów niż palenie tytoniu.
To nie jest tylko zmartwienie bogatych krajów. – Chcemy uczulić środowisko naukowe na fakt, że życie w gospodarczo rozwijających się i ubogich krajach nie chroni ludzi przed tą epidemią – oświadczył Marquisa La Velle z Uniwersytetu stanu Rhode Island podczas zakończonego niedawno w Bostonie dorocznego spotkania Amerykańskiego Towarzystwa Popierania Nauk (AAAS). Jego badania dotyczyły rdzennej ludności Australii i Południowej Afryki. Wtórował mu Stanley Ulijaszek z Oxfordu, który stwierdził, że na przykład w Rarotonga, na Wyspach Cooka, proporcja otyłych w populacji dorosłych mężczyzn wzrosła z 14 proc. w 1966 r. do 52 proc. w 1996. Ponieważ nadwaga zwiększa ryzyko cukrzycy, nowotworów, chorób krążenia i układu pokarmowego, w rzeczywistości gruby może umrzeć wcześniej niż chudy.
Tucząca woda
Choć naukowcy od dawna prowadzą intensywne badania przyczyn otyłości – usiłując między innymi oddzielić ich genetyczny komponent od wpływu stylu życia – w społecznym odczuciu (przynajmniej chudych) była ona przeważnie traktowana jako problem estetyczny. Jeśli budziła zainteresowanie, to często niezdrowe, zajmując, na przykład, poczesne miejsce w Księdze rekordów Guinnessa. Do popularnej prasy najłatwiej trafiały doniesienia sensacyjne w rodzaju: zmarły w 1983 r. w wieku 42 lat Amerykanin Jon Brower Minnoch był nie tylko najcięższym człowiekiem świata, ważącym w szczytowym okresie 635 kg, lecz na dodatek ożenił się z ważącą zaledwie 50 kg kobietą, bijąc tym samym dodatkowy rekord różnicy wagi pomiędzy małżonkami.