– Od śmigła! – mechanik odskakuje na bezpieczną odległość, po chwili słychać warkot silnika i niebiesko-biały samolot rusza w stronę pasa startowego. – Sierra-Papa-Charlie prosi o zgodę na start! – Możesz startować – słychać w słuchawkach. Mała, dwuosobowa maszyna po krótkim rozbiegu odrywa się od betonowego pasa na warszawskim Bemowie. Po chwili lecimy nad Tarchominem. Za sterami samolotu AT-3 jego konstruktor Tomek Antoniewski. – Musisz najpierw się przelecieć, inaczej nie zrozumiesz, o czym rozmawiamy – przekonywał przed startem.
Marzył o lataniu od dziecka, nie mógł więc doczekać się skończenia szesnastu lat, żeby zapisać się do aeroklubu. Fascynacja lataniem przerodziła się w pasję tworzenia. Tomek podjął studia na Politechnice Warszawskiej, podczas których w ramach pracy dyplomowej pod koniec lat osiemdziesiątych zaprojektował samolocik AT-1. – Odbiór dyplomu odbywał się nietypowo, szanowna komisja musiała udać się do hangaru na Bemowo – wspomina Antoniewski. – A samolot lata do dzisiaj w Pile.
Zanim jednak dyplomowy AT-1 trafił do innego właściciela, stał się podstawą egzystencji spółki, jaką inż. Antoniewski założył z Marcinem Łukasiewiczem. AT-1 zarabiał m.in. holując reklamy i patrolując lasy. Cały dochód szedł na opracowanie kolejnej dwuosobowej konstrukcji. W połowie lat dziewięćdziesiątych powstała maszyna AT-2, która ewoluowała aż do dzisiejszej postaci AT-3, która uzyskała w 1999 r. – jako pierwsza z naszej części Europy – prestiżowy certyfikat JAR-VLA honorowany na całym świecie. Umożliwia on między innymi wykorzystywanie samolotu do regularnych szkoleń i koncesjonowanych usług lotniczych.
– To idealny samolot dla aeroklubów – przekonuje Tomek.