Chcecie wiecznego pokoju, usuńcie tyranów – przekonywał wielki filozof z Królewca Immanuel Kant. Idea „przez demokrację do pokoju” zrobiła zawrotną karierę. Demokracje nie toczą wojen między sobą – powtarzali przywódcy wolnego świata. Po zimnej wojnie sypnęło demokracjami jak nigdy dotąd w historii. Czy więc możemy spać spokojnie?
Równo 20 lat temu, 2 kwietnia 1982 r., tysiące żołnierzy Argentyny wylądowały na należących do Wielkiej Brytanii Wyspach Falklandzkich. Desant trafił na mężny opór garnizonu brytyjskiej piechoty morskiej. W momencie inwazji na wyspach żyło niecałe 2 tys. poddanych Korony. Nie zostawiła ich ona swemu losowi. Już trzy tygodnie po argentyńskiej inwazji brytyjscy komandosi zdobyli przyczółek do kontruderzenia – wyspę South Georgia 1600 km od Falklandów. A w połowie maja siły brytyjskie wylądowały na Falklandach.
Po drugiej stronie globu, w bieszczadzkim ośrodku dla internowanych działaczy Solidarności, byłem świadkiem wybuchu radości, gdy Polskie Radio podało tę wiadomość. Jej sens był dla więźniów stanu wojennego jasny: zachodnia demokracja pokazała kły wojskowej juncie. Dziś Falklandy, a jutro – kto wie – może wolny świat pokaże też muskuły blokowi radzieckiemu?
Rosjanie śledzili rozwój konfliktu falklandzkiego. Badali determinację polityczną i sprawność militarną Brytyjczyków. Zwłaszcza że w Londynie władza należała wtedy do konserwatywnego rządu Margaret Thatcher, a była ona najwierniejszą sojuszniczką prezydenta Reagana w jego ideologicznej konfrontacji z sowieckim imperium zła. Czuło się, że ważą się szale historii.
Tysiąc zabitych, dużo
Próba sił wypadła korzystnie dla demokracji brytyjskiej. 14 czerwca komendant argentyńskich sił inwazyjnych Mario Mendez zgodził się na nienegocjowany (byle nie padło słowo „bezwarunkowy”) rozejm.