Komu nie wystarczy świadectwo dźwiękowe, będzie mógł sięgnąć po nagrania wideo. Nad zespołem sakralnych budowli wciąż jeszcze kołysze się podłużny sterowiec. Zawieszone pod niebem kamery telewizyjne przekazywały obraz sytuacji wprost na monitory w ruchomym punkcie dowodzenia pułkownika Rami Tsura, dowódcy okupującej miasto Brygady Jerozolimskiej. – Nawet mysz kościelna się nie prześlizgnie – chwalił się dyżurny podoficer.
Po okiem snajpera
Nie wiadomo jak by to było z myszą, ale nikt nie zauważył, kiedy Taher Manasra wymknął się na zewnątrz. Od względnej wolności dzieliło go już tylko kilkanaście metrów, gdy rozległ się suchy trzask pojedynczego strzału. Trafiony w nogę Manasra wołał o ratunek. Przypuszczalnie został postrzelony przez izraelskiego snajpera. Niemal we wszystkich pobliskich oknach, a także na dachach, snajperzy wyposażeni w zwykłe i w noktowizyjne lornetki czyhali na próbujących ucieczki. Każdy z nich miał folder ze zdjęciami poszukiwanych, ale kto zawraca sobie głowę identyfikacją, gdy decydują ułamki sekund, a palec nerwowo drga na spuście?
Taher Manasra, dwudziestoletni bezrobotny mieszkaniec pobliskiego obozu uchodźców Dahejsze, nie był terrorystą. Walki w Betlejem zaskoczyły go, gdy był na targu i robił zakupy. Gnany owczym pędem przyłączył się do ludzi, którzy szukali schronienia w kościele. Było ich ze dwieście osób, niektórzy uzbrojeni w broń maszynową. Tłum bez trudu wyważył zamknięte drzwi. Uzbrojeni Palestyńczycy natychmiast przejęli komendę. Większość cywilów zepchnięto do podziemnych grot w pobliżu ołtarza i tam już zostali. Uzbrojeni rozłożyli się w głównej nawie, kontrolowali wszystkie wyjścia. Manasra opowiada, że tylko raz dziennie pozwalali im, na krótko, wychodzić na światło dzienne, na wewnętrzny dziedziniec, odgrodzony murem od świata zewnętrznego.