Przeczytałam Raport „Cenzurka dla szkoły” [POLITYKA 25]. Zgadzam się: nie jest bardzo dobrze. Ale jedno sformułowanie uraziło mnie boleśnie: że zawodówki „są gorszą, wykluczającą alternatywą”. To nieprawda, że zawodówka skazuje na wykluczenie. Moja szkoła ma wielu absolwentów, którzy kontynuowali naukę w technikum, a spośród nich sporo podjęło studia. A jeśli nawet poprzestają na zawodówce, to czy fakt, że nie spędzili na bezrobociu ani jednego dnia, stanowi o ich wykluczeniu?
To nieprawda, że uczymy przestarzałych technologii. Nauczyciele przedmiotów zawodowych śledzą zmiany w prawie (normy europejskie!), czytają prasę fachową, wiedzę z podręczników uzupełniają informacjami z Internetu i innych źródeł.
Eksperci pochylający się z troską i niesmakiem nad moimi uczniami chcieliby mieć numer telefonu do dobrego hydraulika, stolarza czy murarza. Umawiając się na remont łazienki, budowę altanki na działce czy malowanie mieszkania nikt nie rozpacza, że pan Łukasz nie czytuje greckich filozofów. Myśli raczej o cenie i jakości usługi. Wykwalifikowanych robotników, rzemieślników nie uzyskuje się w wyniku bożej łaski. Trzeba ich kształcić w szkole i praktycznie: na budowie, w warsztacie, w firmie.
Ja to robię. Robią to moje koleżanki i moi koledzy. Jesteśmy inżynierami-nauczycielami. Porozmawiajcie z nami. Powiemy wam, jak można to robić lepiej. Mogę państwu wytłumaczyć, dlaczego pan Adam, murarz, zarabia więcej niż pan i magister po marketingu i zarządzaniu na wyższej uczelni. Tylko proszę: darujcie sobie ten ton wyższości, to politowanie, to zawstydzenie, że zawodówki w ogóle istnieją.
Irena Wadoń,
mgr inż. budownictwa,
nauczycielka dyplomowana