W badaniach polskich sympatii wobec zagranicy Ameryka – w ciągu ostatnich czterech lat – straciła ponad 20 punktów. Stało się to jakoś nie wiadomo kiedy, przypomnijmy jednak dwa sygnały ostrzegawcze. W październiku 2006 r. na tajnej notatce rządowej z wizyty amerykańskiego dyplomaty w Kancelarii Premiera Radosław Sikorski, wówczas jeszcze pisowski minister obrony, dopisał dwa zaskakujące komentarze: „łaski bez!” – w odniesieniu do propozycji powiązanej z tarczą antyrakietową i „tradycyjnie bezczelny” w odniesieniu do osoby reprezentanta Waszyngtonu. Dopiski te – nawet jeśli poczynione jako alibi we własnej obronie przed opinią „największego Amerykanina” w naszym establishmencie – sygnalizowały, że miłość Warszawy do Waszyngtonu przestała być namiętna.
Wkrótce potem Radek Sikorski na seminarium międzynarodowym w Warszawie uświadomił słuchaczom szokujące proporcje między pomocą amerykańską i wsparciem europejskim dla Polski. 30 mln dol. od USA i 90 nie milionów, lecz miliardów od Unii Europejskiej, i nie dolarów, lecz euro. Porównanie jest może trochę naciągane, bo nie dotyczy tego samego. Ale pokazuje, że wcześniejsze irytujące pytanie, czy Polska bardziej związana jest z Ameryką, czy z Europą (pamiętacie? mówiono, że jest równie kłopotliwe, jak pytanie, czy bardziej kochamy mamę czy tatę), staje w nowym świetle.
Nowa mądrość ulicy
Dziś, kiedy rokowania na temat tarczy antyrakietowej idą tępo, prezydent Lech Kaczyński, dawniej wyczuwający nastroje Polaków, w swym żarliwym pragnieniu scementowania sojuszu polsko-amerykańskiego (przez przyjęcie tarczy za samo „dziękujemy”) wydaje się osamotniony.