Archiwum Polityki

Łowcy kamienic

Proste fałszowanie testamentów czy podstawieni spadkobiercy już dziś nie przejdą. Na rynku nieruchomości trzeba się wykazać większą pomysłowością. Akurat Małpa to potrafił.

Edward K., lat 53, nazywany także Małpą, w latach 80. handlował w Krakowie walutą. Adres jego kantoru przy ul. Wielopole znali ci, którzy potrzebowali szybkiej pożyczki. Bo pan Edek zawsze gotówkę miał. Nie wiadomo, czy to on wpadł na pomysł, by pieniądze pożyczać pod zastaw nieruchomości. – To numer genialny w swej prostocie. Ale myślę sobie, że bez pomocy notariusza sam by tego nie wykombinował – mówi oficer CBŚ z Krakowa.

Edward K. znał takiego notariusza. To Maciej K., ceniony i renomowany rejent. Przez lata drzwi jego kancelarii nie zamykały się, tygodniowo przygotowywał od 300 do 500 umów, a w skarbówce deklarował przychody rzędu 3 mln zł. Co innego pan Edward, po ciężkim wypadku na rencie, z dochodem 700 zł. Plus to, co zarobił w kantorze, ale nie było tego wiele, marne grosze, jak wykazywał w zeznaniach podatkowych.

Chodziły po Krakowie słuchy, że Edward K. może w dwie godziny zorganizować nawet pół miliona dolarów.

Ale na taką pożyczkę zawierało się specjalną umowę. Zastawem pieniędzy musiała być nieruchomość: mieszkanie, dom, kamienica. Mechanizm był następujący: Edward K. spisywał z klientem umowę przedwstępną kupna nieruchomości. (Nie wpisywał swojego nazwiska, tylko pracownika lub krewnego). Był jednak jeden warunek: dom miał być prawnie czysty – żadnej zastawionej hipoteki, jeden właściciel. Formalnie pieniądze, które Małpa wypłacał, były zadatkiem na poczet przyszłej umowy kupna-sprzedaży. W rzeczywistości była to lichwiarska pożyczka.

Dam przykład: pożyczający miał mieszkanie warte 200 tys. zł. Podpisywał umowę przedwstępną kupna-sprzedaży tego mieszkania, z której wynikało, że kupujący, czyli człowiek Małpy, płacił 195 tys.

Polityka 30.2008 (2664) z dnia 26.07.2008; Ludzie; s. 86
Reklama