Wywiadem dla „Dziennika” przypomniał o sobie Marian Zacharski. Za Ludowej nasz firmowy szpieg, odsiadywacz wyroku w amerykańskim więzieniu, potem wymieniony po kursie dnia i nominowany na dyrektora Peweksu, by pewnie tym razem za bony kupować tajemnice. Po likwidacji Peweksu Zacharski wrócił już oficjalnie do służb, witany przez Jankesów jako stary znajomy i dopieszczany przez zmieniających się resortowych szefów. Głośno stało się o nim, gdy doczekaliśmy się sprawy Olina, opartej na oryginalnym założeniu: premier szpiegował swój własny rząd dostając za to szampanskoje igristoje, piwo (już nawarzone) i astrachański kawior. Dla równowagi nasi chłopcy werbowali Ruskich, działających pod przykrywką dyplomatów. A czym ich kusili? W Białej Księdze (wyd. Centrum Informacyjne Rządu, 1996) czytamy taki oto dialog spisany z nagrania:
„– A propos. Ja ci przyniosłem lepszy film dzisiaj.
– Tak?
– Kolego, jest nowy film, który się nazywa »Ekstradycja«. W dwóch częściach, to znaczy dwie kasety. »Psy« to jest jeszcze małe piwo. U nas wszyscy teraz uważają, że jest to jeden z najlepszych filmów, jaki kiedykolwiek był nakręcony...”. I jak tu się dziwić, że kinoman dał się przekręcić na naszą stronę. Że kinoman to szczera prawda: podobno agenci w Polsce zwykli się spotykać na seansach po upewnieniu się, że reżyser jest ambitny, więc w kinie będą puchy. Ale to dygresja, wracamy do Zacharskiego. Największy jego wyczyn to lot na Majorkę. Tam postanowił dopaść niejakiego Ałganowa, ponoć prowadzącego Olina.
Na początku trochę było zamieszania – asy wywiadu nie wiedziały, w którym hotelu wypoczywa Ałganow. Trwały poszukiwania i rozpytka.