250 mln lat temu na naszej planecie musiało rozpętać się trudne do wyobrażenia piekło. Zginęło wówczas aż 90 proc. wszystkich morskich organizmów oraz dwie trzecie żyjących wówczas na lądach gadów i płazów. Zagładzie uległo także 30 proc. owadów, co jest jedynym znanym przypadkiem wielkiego wymierania w dziejach tej grupy zwierząt. Po tak ogromnej katastrofie życie na Ziemi „dochodziło do siebie” aż przez 5 mln lat. Kataklizm odmienił również radykalnie jego strukturę. Na przykład morza z czasów przed katastrofą pełne były mało ruchliwych organizmów, spoczywających głównie na dnie i zajętych filtrowaniem wody lub spokojnym czekaniem na ofiarę. Po wielkim wymieraniu ocean zaczął przypominać dzisiejsze morza – zaroił się od ruchliwych drapieżników. To kolejny dowód, jak ważną cezurę w historii życia na Ziemi stanowi katastrofa, do której doszło na przełomie permu i triasu.
Powolne umieranie
Początkowo sądzono, że zagłada ogromnej liczby organizmów była niezwykle rozciągnięta w czasie – trwała nawet kilka milionów lat. Według naukowców miała ona przebiegać w kilku fazach. Najpierw znacznie obniżył się poziom mórz, co doprowadziło do zagłady organizmów licznie zamieszkujących wody przybrzeżne. Później nastąpiły potężne erupcje wulkanów, które zdestabilizowały klimat planety. Wywołały one oziębienie (wyrzucone w atmosferę popioły nie dopuszczały promieniowania słonecznego), a później ocieplenie klimatu (uwolnione w wyniku erupcji CO2 doprowadziło do powstania efektu cieplarnianego). Wybuchy wulkanów spowodowały także katastrofalne pożary, pojawienie się niszczycielskich kwaśnych deszczów, wzrost stężenia trujących substancji w atmosferze oraz okresowe zniszczenie warstwy ozonowej.