Niby wszystko skończyło się dobrze. Kanclerz Gerhard Schröder wygrał próbę sił zarówno z Zielonymi – swym dość rozchwianym w sprawach wojny i pokoju partnerem koalicyjnym – jak i z chadecko-liberalną opozycją. Na dobrą sprawę od październikowej deklaracji Bundestagu o „oddaniu do dyspozycji odpowiednich środków militarnych dla zwalczania międzynarodowego terroru” wiadomo było, że posłowie zaakceptują udział Bundeswehry w koalicji antyterrorystycznej. Jednak połączenie sprawy wysłania żołnierzy na wojnę z wotum zaufania dla rządu o mały włos nie skończyło się rozpisaniem przedterminowych wyborów. Schröder złamał Zielonym kręgosłup, ponieważ zmusił do dramatycznego wyboru: albo jeszcze przez rok utrzymanie koalicji i wspólna kampania wyborcza 2002, albo fora ze dwora. W ostateczności wygrali pragmatycy, ale klęska pacyfistów powoduje kolejną (po wojnie w Kosowie) burzę wśród wiernych wyborców koalicji. Z czego już się cieszy postkomunistyczna PDS. Jednak również chadecja straciła twarz: aby obalić rząd, faktycznie głosowała przeciwko antyterrorystycznej operacji USA, co utrwala fatalny wizerunek CDU/CSU. Schröder w końcu wygrał, ale – przy trudnej sytuacji gospodarczej Niemiec – może to być bardzo kosztowne zwycięstwo.