Archiwum Polityki

Ogórki na hałdach

Wmoich studenckich latach popularny był taki oto wysoce trywialny wic: Kierownik wzywa księgowego i pyta go: – Słuchajcie Kowalski, czy lubicie ciepłą wódkę i spocone kobiety. – Ależ oczywiście, że nie, panie dyrektorze. – To dobrze, bardzo dobrze, będziecie mieli urlop w listopadzie. Co nas bawiło w tym jako się rzekło prymitywnym dowcipie? Naiwność Kowalskiego i złośliwy cynizm dyrektora. Trzeba mi było wielu lat doświadczeń, żeby zrozumieć, że szef był człowiekiem życzliwym, rozumiejącym świat i pragnącym tylko dobra Kowalskiego.

Przed wakacjami i w ich trakcie ukazują się w przeróżnych periodykach teksty zachwalające a to wyspy greckie, a to Lazurowe Wybrzeże, czy jeszcze Seszele, Komory albo Reunion. Piszą je jelenie (ja też zgrzeszyłem, biję się w piersi i kajam przed czytelnikami „Polityki”), które przynajmniej powinny wziąć od reklamowanych wyzyskiwaczy parę walizek zielonych, tymczasem mają naiwne poczucie, że polecają czysty piasek, ciepłą wodę, przystojne palmy i sympatyczne małpy, więc wykonują poniekąd robotę charytatywną, ekologiczną i informacyjną.

Jelenie – małe słowo. Stokroć jednak większe poroże jeleni, w polecane miejsca jadących. Bo jest to zawsze tak: biura podróży, Internet, ulotki, foldery informują was, że hotel ma kilkanaście gwiazdek, klimatyzację, siłownię, baseny, pola tenisowe, saunę i tysiące innych znamienitych usług, których sami byśmy nawet nie wymyślili. Nareszcie – przez miesiąc nie będziemy się o nic martwić. Ruszamy szczęśliwi i odprężeni. Nawet dzieci nie wrzeszczą przeczuwając dolce far niente. Błąd – klimatyzacja jest, ale tylko w recepcji, w tak zwanej siłowni leży pół sztangi i ćwierć roweru z licznikiem wydolności pedałowania.

Polityka 30.2001 (2308) z dnia 28.07.2001; Stomma; s. 90
Reklama