– Najbardziej deficytowy towar to klient – mówi Jarosław Nawrocki, właściciel sklepu sportowego na krakowskim Rynku Głównym. Jeżeli brakuje klientów nawet na rynku, to co dopiero mówić o peryferiach! – Dzieje się coś dziwnego – zauważa jeden z naszych rozmówców – wszyscy wszystkim są winni pieniądze.
Wciąż wysokie stopy procentowe zmuszają do rewizji ambitnych planów rodzinnych, jeszcze niedawno finansowanych kredytem: kupna mieszkania, budowy domu, wymiany samochodu na nowszy. W gazetach pełno ogłoszeń o mieszkaniach, do których można się wprowadzić choćby jutro, o wakacjach w Tunezji tańszych niż w Łebie, o autach po cenach standardowych, choć wyposażonych w niezliczone bajery. A na pierwszych stronach informacje o kolejnych bankructwach, zwolnieniach, plajtach.
Pustostany
Dawniej sprzedawało się pięć mieszkań dziennie, teraz jedno na miesiąc – informują, może z pewną przesadą, w jednej z warszawskich firm budowlanych. Ludzie szukają mieszkań tańszych, więc i mniejszych: 2 lata temu średnie miało 80 m kw., teraz 60, czyli duże dwa pokoje. Chętnie biorą kawalerki, a pięć pokoi może czekać na klienta i rok – chociaż firmy załatwiają albo same oferują kredyt, odraczają pierwszą wpłatę itd. – Musieliśmy przeprojektować nowy budynek, żeby mieć mniejsze lokale, bo na takie właśnie jest popyt – mówi Kazimiera Szerszeniewska, prezes Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej; właśnie dostała z Krajowego Funduszu Mieszkaniowego pismo ostrzegające, żeby się nie rozpędzać z kredytami, bo cięcia wydatków budżetu na pewno nie ominą budownictwa.
Potrzeby są nadal ogromne.