W potocznej świadomości łączą się i mieszają – ostatnio bardzo intensywnie – informacje o korupcji i nadużyciach władzy. Ale to wszystko osadzone jest w jakiejś mgle: kto się może połapać, o co chodzi w sprawie panów Wieczerzaka, Jamrożego, Szyszki, Szeremietiewa, Ujazdowskiego, Gudzowatego, wcześniej Krauzego? Gdzie kończy się interes publiczny, a zaczyna prywatny, grupowy czy partyjny, kto jest w stanie to jasno ludziom wyłożyć?
To, co w innych krajach bywa odstępstwem, u nas zaczyna być normą. W czasie gdy w Stanach Zjednoczonych na przykład powstawały wielkie fortuny wedle zasady „pierwszy milion trzeba ukraść”, ogromna liczba Amerykanów mogła jednak wejść na inną, skądinąd mitologizowaną drogę „od pucybuta do milionera”. Dziś młody człowiek w Pruszkowie lub w okolicy najłatwiej dla niego dostępny kanał ruchliwości społecznej znajduje w mafii, w której może awansować od zwykłego żołnierza zaczynając. Większość, gdy chce znaleźć ujście dla swoich aspiracji i energii, z miejsca napotyka bariery – podatkowe, ekonomiczne i przede wszystkim biurokratyczne, bo największym dramatem ostatnich dziesięciu lat jest rozrost pasożytniczej biurokracji. Jej nie zależy na dokończeniu przejścia do gospodarki kapitalistycznej, tylko na utrzymaniu tego okresu przejściowego jak najdłużej, bo wtedy biurokracja odgrywa kluczową rolę, a także ma uzasadnienie dla zwiększania zakresu państwa, na którym urzędnicy mogą pasożytować.
W Polsce następuje bowiem przejście do gospodarki rynkowej nie od komunizmu, a od feudalizmu. Komunizm w istocie był przecież feudalizmem przemysłowym, w którym czworaki zostały zastąpione mieszkaniami M-3, a system folwarczny działał w najlepsze.