Etgar Keret, Tęskniąc za Kissingerem, przeł. Agnieszka Maciejowska, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2008, s. 162
Tytułowe opowiadanie ze zbioru „Tęskniąc za Kissingerem” Etgara Kereta parę lat temu trafiło pod obrady Knesetu. Powód nie był wcale polityczny, ale obyczajowy. Prawicowi parlamentarzyści oburzali się na bezpośredni sposób pisania o seksie i sugerowali, że ktoś całkowicie pozbawiony moralnych hamulców nie powinien być nauczycielem akademickim. Zresztą sekretarz stanu USA – w typowy dla Kereta sposób – w ogóle się w tytułowej opowieści nie pojawia. To najmniej polityczna z książek pisarza: konflikt izraelsko-palestyński, bardzo istotny w innych zbiorach – tym razem nie odgrywa aż takiej roli. Zimna wojna też nie dotyczy światowych mocarstw, ale nieszczęśliwych kochanków, ojców i dzieci, dawnych kumpli z ulicy. I w tym wypadku nie ma raczej szans na jej zażegnanie. Keret jest mistrzem w żonglerce nastrojami. Zabierając się do lektury kolejnych mikroopowiadań, nigdy nie wiemy, gdzie wylądujemy na końcu. Dominującym nastrojem u Kereta jest smutek płynący z rozczarowania życiem, które jest tak niedoskonałe. Nie dajmy się zwieść ani erotycznym detalom, ani scenom przemocy, serwowanym z wyrachowaniem rozkapryszonego dziecka. Ten pornograf ma w rzeczywistości duszę melancholika. Prawdziwe szczęście lokuje w nieosiągalnym „wtedy”, w oddalającej się krainie dzieciństwa. W świetnym opowiadaniu „Lato siedemdziesiąt sześć” dziadek poucza wnuczka, że aby znać smak szczęścia, trzeba wiedzieć, co to smutek. Ale Keret wyznaje zasadę wszystko albo nic i nie wierzy w takie kalkulacje. „Ja próbowałem – pisze – tyle że życie było strasznie piękne wtedy, latem siedemdziesiątego szóstego, i choćbym się nie wiem jak wysilał, nie udawało mi się siebie niczym zasmucić”.