Kto się spóźnił, ten musi poczekać do przyszłego roku. Salony Toyoty nie przyjmują już zamówień na Land Cruisery z najmocniejszym silnikiem V8. Choć auto do tanich nie należy (ponad 300 tys. zł), limit na ten rok został już wyczerpany. Nieźle sprzedają się inne japońskie SUV, zwłaszcza mały RAV4. Też nietanie. Zresztą większość SUV ma się nieźle. Kto może, kupuje dziś terenówkę. Jak nie nową, to używaną. W ubiegłym roku sprzedaż tego typu aut wzrosła aż o 60 proc. Kiedy w USA moda na nie przeżywa załamania, u nas wybuchła z całą siłą.
SUV to skrót od angielskiej nazwy sport utility vehicle, czyli pojazd sportowo-użytkowy.
Tak Amerykanie nazwali całą klasę samochodów łączących cechy typowego pojazdu terenowego (zwanego off-road) z miejską limuzyną. Krzyżówka to dziwna i niełatwa w wykonaniu, bo to, co potrzebne do pokonywania bezdroży, obniża komfort jazdy po szosie. Dlatego każdy producent szuka złotego środka, łącząc elementy z dwóch różnych motoryzacyjnych żywiołów. W efekcie powstało wiele odmian i wersji samochodów, w zależności od ich wielkości, standardu oraz kompozycji walorów terenowych i szosowych. Wszystkie łączy w zasadzie tylko jedna wspólna cecha – napęd na cztery koła.
Klasyczne terenówki, czyli off-road, mają podwozie ramowe, sztywną oś, reduktor (urządzenie do bardzo wolnego pokonywania najtrudniejszych przeszkód terenowych), blokadę mostów napędowych, specjalne ogumienie, czasem wyciągarkę, niezbyt wiele elektroniki (w ciężkich warunkach zawodzi) i zwykle dość spartańsko wykończone wnętrze. Twórcy SUV dobierają sobie z tego zestawu poszczególne elementy i aplikują do własnych konstrukcji. Problem jest nie tylko natury technicznej, ale także ekonomicznej. Wiele rozwiązań terenowych podnosi cenę auta. Tymczasem większość SUV rzadko zjeżdża z asfaltu.