Niebawem minie pół roku od katastrofy samolotu CASA pod Mirosławcem, w której zginęło 20 wysokich stopniem wojskowych lotników, i w zasadzie do dziś – mimo ogłoszenia raportu przez badającą ją komisję – do końca nie wiemy, kto zawinił bądź przyczynił się do tragedii. Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu dalej prowadzi postępowanie, ale nadal w sprawie, a nie przeciwko komuś. Szef Sztabu Generalnego nakazał wszcząć postępowanie dyscyplinarne wobec 23 wojskowych (w tym pięciu generałów), którzy mogli przyczynić się do katastrofy. Nie wiadomo, czym się one zakończyły, bo obowiązująca ustawa o dyscyplinie wojskowej mówi, że postępowanie dyscyplinarne ma być niejawne i nie ma obowiązku ogłaszania jego wyniku (aby nie podważać zaufania podwładnych do ukaranych dowódców!). Wiadomo, że już zmieniono programy szkolenia pilotów i zabrano się za poprawę infrastruktury lotniskowej, ale rzeczywiście wymiernym dziś skutkiem samej katastrofy jest przeniesienie przez ministra obrony pięciu żołnierzy do rezerwy kadrowej i wydanie przez szefa Sztabu Generalnego decyzji regulującej loty jednym samolotem dużej liczby dowódców i pilotów. Jak wiemy, w pierwszym etapie lotu CASA, poza załogą, leciało nią aż 36 wysokich oficerów lotnictwa – prawie połowa dowódców naszych lotniczych baz, brygad i eskadr.
– Natychmiast po katastrofie wydałem polecenia, które już nie pozwolą, aby do podobnej sytuacji kiedykolwiek mogło dojść. Nie zabraniały tego przepisy regulaminów, ale organizując ten lot, złamano zasady zdrowego rozsądku – przyznaje gen. Franciszek Gągor. – Już w starożytności przestrzegano reguły, by podczas przeprawy legionu przez rzekę wszyscy dowódcy nie wchodzili na jedną tratwę.