Dzień dobry, a właściwie dobry wieczór – rozpoczyna relację z dalekiego Caracas sprawozdawca doskonały Stanisław Tym, który nie tylko opowiada, co widać (i czego nie widać) na boisku, ale także zdradza tajniki swej odpowiedzialnej pracy. Najważniejszy jest rekwizyt, czyli słuchawki, bez których trudno sobie wyobrazić rasowego sprawozdawcę. Przylegają one ściśle do uszu, dzięki czemu ich posiadacz jest całkowicie odizolowany od rzeczywistości; słyszy tylko to, co sam mówi, a mówi to, co słyszy, więc musi sprawozdawać coraz szybciej, żeby nadążyć. I oto cała tajemnica oratorskich popisów, bez których zawody byłyby tylko nudnym spektaklem.
Tym wczuwając się w rolę rzuca parę perełek w rodzaju „piłka bita fałszerzem”, „Japończyk, sympatyczny Chińczyk z Delhi”, „łysy jak kolano brunet z 9”, choć równie dobrze mógłby przytoczyć całą serię autentycznych potknięć komentatorów sportowych, rejestrowanych zresztą przez fanów i kolekcjonowanych w Internecie. Co ciekawe, kibice są gotowi owe wpadki wybaczyć, a nawet więcej – tylko sprawozdawca, o którego inwencji językowej krążą anegdoty, zasługuje na miano mistrza w swym fachu. Z kolei komentator stuprocentowo poprawny, stawiający w każdym wypowiadanym zdaniu na właściwym miejscu podmiot i orzeczenie, uważany jest za chłodnego obserwatora wydarzeń, niepotrafiącego przekazać emocji. Zasada ta dotyczy także gości zapraszanych do studia, gdzie na przykład z okazji kolejnych mistrzostw pojawia się Jan Tomaszewski, bramkarz, „który zatrzymał Anglię”, autor legendarnej już kwestii: „właściwości manualne nogi”.
Szkoda, że państwo tego nie widzą – krzyczeli do mikrofonu sprawozdawcy w złotej epoce przedtelewizyjnej, autorzy strzelistych poematów ku czci herosów boisk.