Choć wybory ciągle daleko, komentatorzy amerykańscy komponują dream ticket, czyli wymarzoną, najlepszą parę wyborczą każdej partii. Dla Johna McCaina pokerową zagrywką byłoby dobranie sobie obecnej sekretarz stanu Condoleezzy Rice. Jej osoba przyćmiłaby trochę oryginalność personalną Partii Demokratycznej, proponującej albo czarnoskórego, albo kobietę. Pani Rice łączy te cechy w jednej osobie. Wady tej kandydatury? W okresie trudności, jakie przeżywa gospodarka – a problemy gospodarcze powszechnie uważa się za słabą stronę McCaina – pani Rice niewiele mu doda blasku. Z kolei jeśli opinia publiczna będzie jeszcze bardziej krytyczna wobec decyzji prezydenta Busha o interwencji w Iraku – część winy spadnie na Rice, która była jednym ze strategów polityki zagranicznej całej Bushowskiej ekipy. Tak czy inaczej Rice jest silną kartą.
Natomiast prawdziwym dream ticket demokratów byłoby połączenie w parę Baracka Obamy i Hillary Clinton. Jeszcze dwa miesiące temu oboje publicznie tego nie wykluczali: cała Ameryka widziała w telewizji, jak po pytaniu na ten temat Obama serdecznie objął panią senator i coś do siebie szeptali na oczach zachwyconych zwolenników. Dziś jednak animozje i ostra rywalizacja mogą wykluczyć podobne zbliżenie. Większe szanse na nominację ma Obama. Jeśli założy, że głównym motorem głosów będą trudności gospodarcze – mógłby wiceprezydenturę zaproponować burmistrzowi Nowego Jorku, znanemu potentatowi biznesu Michaelowi Bloombergowi. Jeśli natomiast Irak i sprawy bezpieczeństwa będą na topie, lepszą pewnie kandydaturą byłby Sam Nunn, były senator, przez wiele lat wypowiadający się w sprawach bezpieczeństwa narodowego.