Media ogłosiły jako sensację fakt, że detektyw Krzysztof Rutkowski miał wyciągnąć od rodziny Olewników ponad 1 mln zł za pomoc (faktycznie nieudzieloną) w sprawie porwania ich syna. Pisaliśmy o tym już w 2005 r. („Porwane wątki”, POLITYKA 50/05). Pieniądze wziął współpracownik Rutkowskiego Andrzej Król, ps. Gruby. Chociaż mieszkał w Wejherowie, miał kontakty z gangsterami warszawskimi. Przekazywał Olewnikom bezwartościowe informacje. Krzysztof Rutkowski twierdził, że Króla nie znał, nie polecał go, o wyciąganych pieniądzach nic nie wiedział, w ich podziale nie uczestniczył. Mijał się z prawdą.
Dotarliśmy do Zbigniewa Podsadeckiego, biznesmena z Zielonej Góry. Jego 17-letni wówczas syn padł w 2000 r. ofiarą uprowadzenia dla okupu. Ojciec poprosił o pomoc detektywa Rutkowskiego. – Przyjechał po 48 godzinach – opowiada Podsadecki. – Przywiózł człowieka, którego przedstawił jako swojego zaufanego współpracownika, bardzo obrotnego, mającego rozeznanie w świecie przestępczym. To był Andrzej Król, ps. Gruby.
Gruby domagał się od Podsadeckiego pieniędzy. Twierdził, że musi dużo jeździć po Polsce, szukać śladów. – Ale ja na szczęście nie miałem wtedy pieniędzy, nic mu nie dałem. Zapłaciłem natomiast Rutkowskiemu. To było 35 tys. marek.
Porwanego uwolnili policjanci z CBŚ. Rutkowski, który niczego w tej sprawie nie zdziałał, honorarium nie oddał. Telefonował niedawno do Podsadeckiego i sugerował, aby ten, gdyby go pytano, mówił, że było to zaledwie 20 tys. zł plus VAT.
Grubego sąd już ukarał (3 lata więzienia) za wyłudzenie od Olewnika pieniędzy. Podczas procesu nie ujawnił, czy podzielił się tą sumą z Rutkowskim. Przypadek z Zielonej Góry wskazuje, że Rutkowski, wbrew zapewnieniom, świadomie korzystał z pomocy oszusta, aby wyciągać pieniądze od swoich klientów, także w sprawie porwania Krzysztofa Olewnika.