Archiwum Polityki

Malena

[dla koneserów]

Narratorem filmu jest bardzo dorosły dzisiaj mężczyzna, który wspomina swoją pierwszą, największą i oczywiście beznadziejną miłość. Początek lat czterdziestych, małe miasteczko na Sycylii, gdzie też dobiegają echa wielkiej wojny, w której Włochy Mussoliniego odgrywają jeszcze znaczącą rolę. Większość mężczyzn wyruszyła na front z imieniem duce na ustach. Pozostali na miejscu, a więc starcy, dekownicy oraz chłopcy, w tym wspomniany dwunastoletni narrator Renato, też się nie nudzą, podglądając namiętnie pewną młodą mężatkę, tytułową Malenę, która ma podstawy sądzić, iż mąż jej poległ ku chwale ojczyzny (poprzestańmy na tym trybie warunkowym, żeby nie zdradzać zakończenia). Renato zakochany jest do nieprzytomności, chodzi za Maleną krok w krok, jest zazdrosny o innych zalotników, którzy, niestety, będą się pojawiać, i tylko w snach przypominających hollywoodzkie filmy zostaje jej wybawcą, pocieszycielem i kochankiem. Poważniejsze komplikacje uczuciowe pojawią się wówczas, kiedy osamotniona kobieta postanowi za wszelką cenę walczyć o przetrwanie, co zmusi ją, choćby czasowo, do zejścia z drogi cnoty. Miłość wybacza jednak wszystko, co się okaże w zaskakującym finale. Na pewno oceniający „Malenę” napiszą, iż najnowszy film Giuseppe Tornatore jest o wiele gorszy od niezapomnianego „Cinema Paradiso”. I to jest absolutna prawda. Już gdzieś spotkałem się z zarzutami, iż mamy tu opowiastkę w stylu wczesnego Felliniego, ale bez poezji autora „Amarcordu”. Trudno zaprzeczyć. A jednak „Malenę” polecam bez zastrzeżeń, w każdym razie mężczyźni nie będą żałować. W tytułowej roli pokazuje się tu bowiem naprawdę piękna aktorka Monica Bellucci, gwiazda w stylu wielkich heroin kina włoskiego z lat sześćdziesiątych. Prawdę mówiąc, Monica gra niewiele, nawet nie musiała uczyć się dialogów, jej zadanie aktorskie polega w zasadzie na tym, by pięknie przemieszczać się w kadrze.

Polityka 12.2001 (2290) z dnia 24.03.2001; Kultura; s. 44
Reklama