Archiwum Polityki

Sanatorium pod Giewontem

[dla koneserów]

Teatr im. Witkiewicza w Zakopanem mieści się, jak wiadomo, w budynku dawnego sanatorium dr. Chramca. Czy znalazłoby się wśród polskich scen miejsce lepiej predestynowane do zmierzenia się z „Czarodziejską górą”, wielką kuracją powieściową zaaplikowaną Europie przez Thomasa Manna przed prawie wiekiem? Andrzej Dziuk ostentacyjnie podkreśla lecznicze intencje spektaklu; widzowie wpisują się do księgi gości, jakby naprawdę brali pokoje w sanatorium Berghof, śledzą spektakl z leżaków, z pledem na kolanach, w łagodnym świetle górskiego słońca. Trudno jednak twierdzić, że ozdrowieńcza kuracja ma uderzeniowy charakter. Reżyser lojalnie czytając na scenie dzieło Manna nie znalazł dlań, jak się zdaje, odpowiednio skutecznej formy. Teatr pozostaje w niewoli epiki: rozdrabnia się na niezliczoną liczbę epizodów zacierających się wzajem w trakcie dwuwieczorowego przedstawienia. Sekwencjom o wielkiej urodzie (karnawałowy bal masek śmierci, dyskurs Settembriniego i Naphty podczas „wspinaczki”, ich pojedynek, monolog Hansa Castorpa zawieszonego na sznurowej drabince nad głowami widzów, kąpiel Peeperkorna pod wodospadem) towarzyszy szereg scen niekoniecznych, dygresyjnych, potęgujących znużenie (nader niebezpieczne przy tak wygodnych leżakach). Elementarne intencje interpretacyjne – zawarte choćby w marginalizacji ideowego sporu jezuity z liberałem, w skupieniu się na kwestiach podstawowych: miłości ucieleśnionej w pięknej pani Chauchat (Dorota Ficoń) i śmierci ukrytej w szorstkości naczelnego lekarza (Piotr Dąbrowski) są czytelne, koncentracja środków scenicznych przydałaby im jednak mocy. W zaproszeniu na „Czarodziejską górę” dopisano „podejście pierwsze”; ludzie gór wiedzą, że trudne szczyty rzadko dają się zdobywać z marszu.

Polityka 12.2001 (2290) z dnia 24.03.2001; Kultura; s. 44
Reklama