Archiwum Polityki

Kocioł bez przykrywki

Rząd niemiecki rozważa delegalizację prawicowo-ekstremistycznej partii NPD. Wśród polityków trwa zażarta dyskusja, a społeczeństwo zastanawia się, jakie odniesie z tego korzyści.

Niemcy już raz to przerabiali: przed 44 laty zdelegalizowana została partia komunistyczna (KPD), która w swych programach miała, podobnie jak NPD, postulat „zaprowadzenia nowych porządków” niezgodnych z konstytucyjnymi zasadami wolności i demokracji.

Ponoć z liczącą 7 tys. członków Narodowo-Demokratyczną Partią Niemiec łatwiej będzie sobie poradzić niż z jej poprzedniczką, gdyż – tak uważają strażnicy konstytucji – dysponuje ona bardzo aktywnym zapleczem organizacyjnym gotowym do użycia przemocy, a tym samym dostarcza argumentów do delegalizacji. Pech tylko, że nie da się udowodnić, iż partia nakazuje swym członkom działania niezgodne z prawem, również radykalne grupy chętne do bijatyk i podkładania bomb nie mogą być z punktu widzenia prawa identyfikowane z NPD, aczkolwiek dowodów na powiązania jest wystarczająco dużo. O wiele łatwiej można udowodnić, iż partia przejęła na siebie rolę ideologa i stratega.

Przewodniczący NPD w Saksonii Winfried Petzold pisze: „Z punktu widzenia militarnego w strefie uwolnionej znajdujemy się wtedy, gdy bez zakłóceń możemy demonstrować i utrzymywać punkty informacyjne, natomiast kontrrewolucjoniści tego akurat nie mogą robić”. Z innych papierów wynika, że NPD i jej młodzieżowa przybudówka JN (Junge Nationaldemokraten) powinny w tym „zażydzonym systemie” zdobywać obszary, „w których będziemy karać odszczepieńców i wrogów”. I dalej: „tak potrzebni do odbudowy jedności narodowej młodzi ludzie muszą myśleć i działać jak żołnierze polityczni”.

W ostatnich miesiącach wielu młodych wzięło sobie te rady do serca. Wśród grupy, która 15 czerwca napadła i poraniła u bram lagru w Kemma pokojowych demonstrantów, znaleźli się m.in. przewodniczący JN z Nadrenii-Westfalii oraz kilku członków NPD.

Polityka 47.2000 (2272) z dnia 18.11.2000; Świat; s. 48
Reklama