Ponieważ w obecnej niejasnej sytuacji międzynarodowej dobrze jest zachować ostrożność i dmuchać na zimne, uzasadniona wydaje się podejrzliwość części widzów wobec tajemniczej skośnookiej postaci, która pojawiła się w polskim serialu „Ranczo”. Podający się za Chińczyka mężczyzna o imieniu Kao wkroczył do akcji w przedostatnim odcinku. Jeździ wypasionym BMW, twierdzi, że jest bankowcem i – jak się okazuje – wkrótce ma być ojcem nieślubnego dziecka córki państwa Więcławskich, Weroniki.
Łatwo się domyślić, że nie wzbudził on w tej sytuacji zaufania ani państwa Więcławskich, ani widzów. Z tym, że o ile Więcławscy muszą go akceptować jako przyszłego zięcia (nie mają wyjścia, gdyż tak jest w scenariuszu), o tyle niektórzy z widzów pozostają w stosunku do skośnookiego przybysza podejrzliwi, a jeden z nich w liście do gazety „Dziennik” wyraził nawet przekonanie, że Kao został do serialu wciśnięty przez chińskie służby jako tzw. product placement, w celu promowania pozytywnego wizerunku Chin w przededniu igrzysk.
Sprawa musi niepokoić – wszyscy wiemy, że Chińczycy wciskają swoje produkty wszędzie, gdzie tylko mogą. Jeśli Kao okazałby się chińskim agentem wpływu w popularnym polskim serialu, byłby to kluczowy dowód na to, że w TVP, w miarę kurczenia się misji, rozszerza się pole dla działań obcej agentury, a także na to, że chińskie służby są w stanie penetrować nie tylko rzeczywistość realną, ale z powodzeniem przenikają także do rzeczywistości serialowej (notabene prezentowanej widzom przeważnie na podejrzanych, zniekształcających obraz odbiornikach chińskiej produkcji). Biorąc pod uwagę liczebność Chińczyków, niewykluczone, że będą oni chcieli mieć wkrótce swoich ludzi we wszystkich serialach i programach publicystycznych z „Misją specjalną” na czele, a być może także we władzach samej TVP i poza nią (prezes Urbański ujawnił niedawno, że sytuacja w kraju przypomina mu sytuację w Birmie, ale pewnie miał na myśli Chiny, tylko bał się głośno powiedzieć).