Przedsiębiorstwa związane z rybołówstwem dalekomorskim (Odra, Dalmor, Gryf) bankrutują. Od kilku miesięcy w portach stoją bezczynnie i rdzewieją chłodniowce Transoceanu. Teraz ważą się losy szczecińskiego Gryfa. W lipcu Piotr Jasnowski, dyrektor przedsiębiorstwa, zwrócił się do wojewody – organu założycielskiego firmy – z wnioskiem o likwidację. Wniosek ten jednogłośnie poparła rada pracownicza i związki zawodowe. To dlatego, że pozostał wybór między ostrym cięciem, czyli upadłością, a agonią na raty, pod jakąś kroplówką w postaci kredytu gwarantowanego przez rząd. Likwidacja miałaby oznaczać to drugie.
Tak naprawdę Gryf nie kwalifikuje się do likwidacji, ale upadłości. Nie ma pieniędzy na zakup paliwa i prowiantu, nie zapłacił Rosjanom za licencje połowowe, a załogi od wielu miesięcy nie dostają dodatków dewizowych, które stanowią lwią część ich zarobków. – Jeśli nie uzyskamy zgody na likwidację i rządowych gwarancji spłaty długów, to będzie bankructwo z hukiem – mówi dyrektor Jasnowski. – Flota zostanie zaaresztowana za granicą i sprzedana za grosze. Nie będzie za co sprowadzić załóg do kraju. Dojdzie do międzynarodowego skandalu.
Nie są to tylko czcze przewidywania. Gryf (w 1999 r. strata ok. 30 mln zł) jest w gorszej sytuacji aniżeli Transocean, który zdołał przyprowadzić swoje statki do kraju. Dyrektor Gryfa argumentuje, że likwidacja lepiej rokuje ekonomicznie. Będzie można korzystniej sprzedać statki, spłacić pracowników i wierzycieli, wyjść na zero albo niewiele poniżej. Tyle tylko, że te rachuby wydają się mocno wątpliwe. W ubiegłym roku USA wycofały osiem supernowoczesnych statków rybackich, zbudowanych w latach osiemdziesiątych. Zainteresowanie starymi dwudziestoparoletnimi jednostkami jest nikłe.