W dwóch małych blokach w centrum Olsztyna zawiązała się wspólnota mieszkańców, na trawniku pod balkonami pojawiły się kwiaty i młode drzewka. Po drugiej stronie osiedlowej uliczki stały cztery stare, komunalne kamienice. Ludzie z kamienic nie lubili ludzi z bloków i wzajemnie. Któregoś dnia wspólnota oddzieliła się od sąsiadów metalowym płotem w poprzek uliczki. Mieszkańcy bloków mieli odtąd dla siebie trawnik z kwiatami, a kamienicom został szeroki asfaltowy plac.
Ludzie z komunalnych kamienic uważają, że przegradzający uliczkę solidny płot ze stalowych, zaostrzonych na końcach prętów to przejaw pogardy bogatych dla biednych i łamanie prawa. Sąsiedzi z bloków mówią, że płot określa prywatną własność wspólnoty mieszkaniowej i frustrować nikogo nie powinien. W blokach mieszkają emerytowani wojskowi, w chwilach uniesień nazywani przez tych zza płotu starymi komuchami albo generalikami. Oficerowie z kolei mają sąsiednie kamienice za gniazdo bezrobocia, chamstwa, nieokiełznanego żywiołu i niepohamowanego przyrostu naturalnego. Najbardziej widoczne na podwórku kamienic są młode matki z dziećmi. W blokach wcale nie ma dzieci. Gdy młode kobiety piją kawę na asfaltowym placu z pomazanym sprejami garażem w tle, po drugiej stronie płotu żony oficerów pławią się w zieleni pieląc klomby pod tablicą z napisem „zakaz wstępu, teren wspólnoty mieszkaniowej”. Już od ponad miesiąca płot wyznacza w Olsztynie granicę dwóch małych światów.
Płot zmaterializowany
Rolę koordynatora buntu przeciwko płotowi wziął na siebie Piotr Grydź, zamieszkały na przedmieściach miasta, dziesięć minut jazdy samochodem od przedmiotu sporu. Grydź, z zawodu mechanik maszyn przemysłowych i były judoka, od dwudziestu lat jest jasnowidzem i uzdrowicielem, a na co dzień pomaga w prowadzeniu rodzinnej hurtowni jaj.