Wydawało się, że porządkowanie wewnętrznej struktury AWS i budowanie praktycznie od nowa zjednoczonego ugrupowania prawicy będzie jednym z głównych celów tej kampanii. Dobry wynik Mariana Krzaklewskiego (druga tura, ewentualnie przekroczenie progu 20–25 proc. głosów w I turze) byłby obiecującym kapitałem założycielskim zwartej prawicowej formacji.
Wobec powściągliwości partyjnych liderów AWS w popieraniu prezydenckich aspiracji Krzaklewskiego, wobec nieustannych kłopotów z hasającym od Sasa do lasa zapleczem politycznym, można byłoby budować nową jedność przede wszystkim na powstających w terenie sztabach i komitetach wyborczych. Najbliżsi współpracownicy Krzaklewskiego chcieli więc od razu, już na progu kampanii, stworzyć serię faktów dokonanych, co wydawało się możliwe skutkiem tego, że zdołali zapewnić sobie względną przychylność kilku liderów partyjnych, którzy akurat utracili w swych ugrupowaniach stanowiska lub przepadli w wyborach do władz. Nieoczekiwanie wielkimi admiratorami większej jedności zostali przegrani działacze Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego i Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego.
Drugim krokiem miało być zmniejszenie liczby prawicowych kandydatów. Ta liczba dla ogólnego wyniku wyborów prezydenckich jest w zasadzie obojętna, gdyż przewidywanych rozstrzygnięć w sposób zasadniczy nie zmieni. Ma ona natomiast znaczenie dla samego Krzaklewskiego, gdyż pojawienie się alternatywy, zwłaszcza odwołującej się do bardziej radykalnego, fundamentalistycznego elektoratu, osłabia wewnętrzną pozycję w Akcji jej obecnego przewodniczącego.
Szybko jednak okazało się, że sztaby i komitety nowej partii nie stworzą. Brakuje im doświadczonych działaczy, brakuje organizacyjnego obycia i zdolności. Już przy zbieraniu podpisów, niezbędnych do rejestracji kandydata, okazało się, że w wielu regionach właśnie partie zbierają ich więcej niż nieporównanie przecież liczniejszy aparat związkowy, do którego Krzaklewski ma zaufanie większe niż do partyjnych kolegów.