Na miejscu można zrozumieć, dlaczego uosobieniem mrozu w folklorze Jakutów jest srogi Byk Zimy. Tutejszy mróz nie szczypie, ale bodzie, nie maluje nad ranem secesyjnych wzorów na szybach, lecz pokrywa je lodowymi czopami, nie zamienia chmur w miękkie płatki śniegu, ale w dokuczliwe igiełki lodu. Ni to piasek, ni to lodowy pył z nieba w oczy sypie, przeszkadza oddychać. Kiedy ustanie, nie odsapniesz: pod nosem minus 50, a nos biały i boli. Nad Leną zimno znajduje swoje rogate wcielenie, tu trzeba przyjechać i pisać jego definicje.
Mało kto w 250-tysięcznym Jakucku wie o tym tak dobrze jak profesor Riewo Zacharowicz Aleksiejew. Od 28 lat pracuje w tutejszych szpitalach i stara się ratować odmrożone uszy, palce, nosy. Częściej jednak po prostu je amputuje.
Zimno
Biała plama.
Pierwsze ostrzeżenie przychodzi w połowie września. Nocą temperatura może spadać do minus 10 stopni. Kiedy nad ranem rośnie do zera, pojawia się kolejny omen: śnieg. Na długo, bo aż na siedem miesięcy miasto zyskuje białe tło, a powiedzenie, że Jakucja to biała plama na mapie, wydaje się aż nadto prawdą. Jakuck wydaje się wtedy oblężony: zza zasp-barykad wygląda rogaty łeb Byka Zimy, buchającego mrozem i śnieżnym pyłem. Ale to dopiero w grudniu, a na razie bałagan yja, czyli wrzesień: każdy ma pełne ręce roboty.
Jakuckie oko.
Bałagan yja po jakucku oznacza miesiąc oporządzania domu. Wówczas, na przedzimku, dawni Sacha (jak mówią o sobie Jakuci) uszczelniali domy, zwane bałagan, sianem, gliną i krowim nawozem. Dziś oporządzanie domu sprowadza się do zabijania na głucho balkonów, zakładania potrójnych drzwi, zaślepiania zbędnych okien. Ci, którym poprzedniej zimy zabrakło drewna, robią dwa razy większe zapasy; którym zamarzł kran z wodą na podwórku – opatulają go grubą warstwą szmat i czego tam jeszcze, byle tylko w grudniu woda była.