Nie ma dnia, by Wielki Brat zrezygnował z wytykania błędów tym, co przyszli po nim. Niedawno zatroskany o to, by słowa krytyki zabłądziły pod strzechy, zabrał głos w „Fakcie”. „– Ten rząd – stwierdził – najbardziej aktywny jest w walce z dorobkiem rządu PiS oraz w załatwianiu własnych interesów, szczególnie personalnych. Oszałamiające jest tempo zmian personalnych przy zupełnej ignorancji dla procedur”.
Trochę to zaskakujące. Do tej pory słyszeliśmy, że rząd Tuska załatwia cudze interesy, wymachując białą flagą. Jeśli zaś chodzi o zmiany personalne i tempo ich przeprowadzania, PiS nie powinien popadać w kompleksy.
Inna diagnoza ekspremiera: „Mamy do czynienia z ponownym przyzwoleniem na przestępczość i powrotem do najgorszego momentu lat 90. w tym zakresie. Z czasem pociągnie to za sobą podobne skutki jak wtedy. Będziemy świadkami strzelanin na ulicach miast, może przyjść czas i na bomby...”. Zgadza się: już ktoś poinformował przez telefon o bombie w rejsowym samolocie premiera.
Wieczne pretensje, miny jak kwaśnica, drażliwość i małostkowość (jak w sprawie zaproszenia Adama Michnika do Pałacu) – do podobnych zachowań zdążyliśmy już przywyknąć. Nadal jednak nie wiemy, skąd bierze się niemożność przyjęcia do wiadomości banalnej przecież prawdy: władza nie jest dożywociem, wybory nie zawsze bywają zwycięskie, świecznik pokopci i zgaśnie. Swego czasu Lech Wałęsa tłumaczył, że bracia K. zdolni są wyłącznie do destrukcji: zaczęli od demolki apartamentu w łódzkim Grand Hotelu, kiedy grali Jacka i Placka. Nudzili się poza planem filmowym, a wynajęty przez kierownictwo produkcji metraż fajczył się widowiskowo, bo to i dym, i płomienie, i syk piany z gaśnic zaalarmowanych strażaków.