Archiwum Polityki

Polskie grzechy, polska spowiedź

Rozmowa z o. Wiesławem Dawidowskim, augustianinem, członkiem Centrum Kultury i Dialogu

Krzysztof Burnetko: – Jakie grzechy Polscy katolicy wyznają w konfesjonale bez większych oporów, a do jakich przyznają się niechętnie?

Wiesław Dawidowski: – Najłatwiej wyznać grzechy, które najmniej obciążają sumienie: tego, że się nie modliłem, nie poszedłem w niedzielę do kościoła. Trudniej przyznać się przed samym sobą do grzechu przeciw siódmemu przykazaniu, czyli do szeroko rozumianej kradzieży: a więc oszukiwania w podatkach czy wypłatach dla pracowników, a w przypadku uczniów czy studentów do grzechu ściągania. A i to przecież są formy wyrafinowanej kradzieży. Na marginesie: dorośli za grzech uznają niekiedy swą niechęć do polityków.

Mówią, do których?

Nikt nie przychodzi do konfesjonału z listą nazwisk. Ludziom ciąży problem pogodzenia ich oczekiwań wobec władzy oraz konieczności modlitwy za rządzących z uczuciem obrzydzenia czy pogardy.

A czy wyznają taką niechęć do hierarchii i duchownych?

To sytuacja pozornie podobna do powyższej. Ale gdy ktoś przychodzi spowiadać się do księdza, to może z tym zaufaniem nie jest tak źle? Mnie ciekawi co innego: nigdy nie słyszałem, aby ktoś spowiadał się z grzechu antysemityzmu. Rzadko słyszę też, jak ktoś mówi „żyję jak faryzeusz”, czyli w hipokryzji. A faryzeizm był grzechem najostrzej piętnowanym przez Jezusa.

A czy zdarza się, że wierni przyznają w konfesjonale, że nie zgadzają się z niektórymi naukami biskupów? Przykładowo: mówią, że uprawiają seks przedmałżeński, ale wcale nie uważają tego za grzech.

To najchętniej przytaczana sytuacja. Chłopak lub dziewczyna stwierdza, że mieszka ze swoją sympatią i nie widzi w tym nic złego. Tymczasem dla Kościoła to sytuacja grzeszna, bo w jego rozumieniu osoby te nie chcą wziąć do końca odpowiedzialności za własne życie: zakładają, że się kochają, ale zostawiają sobie furtkę na zmianę zdania.

Polityka 12.2008 (2646) z dnia 22.03.2008; s. 28
Reklama