To wcale nie było tak, że mały Urbaś biegał od rana do wieczora wokół stołu. Owszem, trudno mu było ustać w miejscu, ale w domu sportowców dziecko z nadmiarem energii nie budziło większego zdziwienia. Na początku Marcin chciał być piłkarzem. Syn gimnastyczki i szczypiornisty ze smutkiem odkrył jednak, że do bramki rzadko udaje mu się trafić. Zauważył tylko, że zadziwiająco szybko do niej dobiega. Pierwsze testy przeszedł w IV klasie szkoły podstawowej. Rok później brał już udział w zawodach. Biegał szybko, ale nie najszybciej...
– Nie był rewelacyjny – przyznaje Lech Salomonowicz, który trenuje Marcina Urbasia od 13 lat. – Do głowy by mi wówczas nie przyszło, że wychowuję olimpijczyka. Zastanawiał mnie tylko jego niezwykły upór. Pełna determinacja.
Marcin sam przyznaje, że jest bardzo uparty. Uparł się, że będzie biegał i śpiewał. Nie opuścił w życiu żadnego treningu. Nie chciał też opuścić żadnej próby swojej deathmetalowej kapeli Sceptic. Dla niej zapuścił włosy, budząc tym samym zdumienie innych biegaczy. (Włosy zwiększają opór powietrza i utrudniają bieg). Za nic brał też groźby trenera, który ostrzegał wychowanka, że odwiedzi go w nocy z nożyczkami. Na próbach i koncertach Urbaś zamiatał włosami podłogę i wydzierał się, ile wlezie. Z płucami jak miechy, potrafił krzyczeć na wydechu prawie minutę. Darł się tak głośno, że jesienią ubiegłego roku zespół podpisał umowę na wydanie trzech płyt. Z tekstami i wokalem Marcina.
– A potem wyrzucili mnie z zespołu – wzdycha dziś Urbaś. I stara się zrozumieć kolegów. W końcu na 365 dni w roku, 270 spędzał na bieżni albo w jej sąsiedztwie. A Sceptic marzył już o długich trasach koncertowych.