Tymczasem sytuacja na rynku pracy z każdym miesiącem staje się coraz bardziej ponura. W lutym br. stopa bezrobocia wzrosła do 13,9 proc. W urzędach pracy zarejestrowanych było ponad 2,5 mln bezrobotnych, o 50 tys. więcej niż miesiąc wcześniej. Na jedną aktualną ofertę pracy przypadało 255 osób, które oficjalnie szukały zajęcia. Stopa bezrobocia wśród młodzieży wyniosła prawie 30 proc. i była ponaddwukrotnie wyższa niż w całym społeczeństwie. Napięcie na rynku pracy, z niewielkimi przerwami, powiększa się już od kilkunastu miesięcy. Najniższa stopa bezrobocia, o której długo będziemy mogli już tylko pomarzyć, była we wrześniu 1998 r. Ówczesny wskaźnik w wysokości 9,5 proc. odpowiadał średniej w krajach Unii Europejskiej i dawał powody do umiarkowanej satysfakcji. Od tego czasu obserwujemy systematyczne pogarszanie się wszystkich statystyk. Nie jest to jednak zaskoczeniem i łatwo daje się wytłumaczyć.
Góra przyczyn
W ubiegłym roku spadło tempo rozwoju gospodarczego Polski. Niewiele, ale zawsze. Ciągle przyzwoity wzrost PKB w wysokości 4,1 proc. z pewnością by wystarczył do zachowania wysokiego poziomu zatrudnienia w Stanach Zjednoczonych czy w rozwiniętych krajach Europy, ale w naszych warunkach okazał się zbyt słaby. Splot innych niekorzystnych czynników spowodował, że w 1999 r. bezrobocie wzrosło w sumie o pół miliona osób. Złożyły się na to: początek wchodzącego na rynek pracy wyżu demograficznego, restrukturyzacja wielkiego przemysłu, konsekwencje reformy systemu ubezpieczeń społecznych, zmiany w służbie zdrowia, szkolnictwie i administracji, a wreszcie – pośrednio – fatalne wyniki w polskim handlu zagranicznym. Konkrety wyglądają tak.
Szacuje się, że w 1999 r. wzmożony napływ absolwentów powiększył ogólną liczbę bezrobotnych w Polsce o 160 tys.