Trudno wskazać filmowca bardziej elastycznego, ochoczo flirtującego zarówno z mitologią amerykańskiej popkultury („Hulk”) jak i z europejską klasyką („Rozważna i romantyczna”). W jego dorobku można znaleźć widowiskową superprodukcję „Przyczajony tygrys, ukryty smok”, która zapoczątkowała hollywoodzką modę na wuxia, czyli wschodnie kino walki. Lee świetnie się też sprawdza jako narrator epickich opowieści osadzonych w czasach wojny secesyjnej („Przejażdżka z diabłem”). Nie gardzi komediami obyczajowymi, a nawet ambitnymi, wyciszonymi, kameralnymi dramatami rodzinnymi („Burza lodowa”), z wyjątkowo precyzyjnie oddanymi szczegółami historycznego sztafażu. Tematycznie i stylistycznie mocno zróżnicowane filmy Anga Lee spełniają kryteria markowych produktów kina rozrywkowego. Wzruszenie, napięcie, zabawa są ich nierozłączną częścią. Dlatego niektórzy widzą w ich autorze przede wszystkim sprawnego rzemieślnika. Ot, bierze na warsztat, co mu się nawinie, wyciskając tyle dobrego, ile się da. Ale to tylko część prawdy.
Samotność przeciw wszystkim
Ang Lee jest indywidualnością, i to nie byle jaką. Jak ten indywidualizm objawia się na ekranie? Dostosowując się do wymogów gatunkowych, Lee równocześnie je poszerza, zmienia, definiuje na nowo. Głośny melodramat „Tajemnica Brokeback Mountain” o kowbojach-gejach nie jest przecież ani tradycyjnym romansem, ani zwyczajnym westernem, tylko prowokującą polemiką z mitem Dzikiego Zachodu. Baśń kung-fu „Przyczajony tygrys, ukryty smok”, o skrywanej, romantycznej miłości wojowników szkoły Wudan, też nie przestrzega sztywnych zasad kina walki, bo jego bohaterami nie są mężczyźni, tylko kobiety.