Archiwum Polityki

Saga rodu Heinzlów

Gdy Juliusz Heinzel zaczynał interes w Łodzi, miał 105 rubli, gdy umierał, zostawił blisko 6 mln. Jego syn jeszcze powiększył fortunę. Był czas, kiedy Heinzlowie należeli do najpotężniejszych fabrykanckich rodów (trafili na karty „Ziemi obiecanej” Reymonta). Dziś troje prawnuków Juliusza toczy spór o spadek. Anna była okulistką, Roman elektrykiem. Najmłodszy Seweryn dopracowuje się emerytury w hucie. Z czasów, gdy nazywali się Heinzel von Hohenfels, zostało im niewiele: wspomnienia z pałacu, kilka kieliszków z zastawy, łyżeczka z monogramem, rodowy sygnet. Ale niewykluczone, że los wróci im znacznie więcej: parcele, kamienice, być może nawet dzisiejszy łódzki ratusz.

105 rubli Juliusz odziedziczył po ojcu Janie Heinzlu, który jako pierwszy z rodu wyemigrował do Łodzi z Dolnego Śląska wkrótce po powstaniu listopadowym 1831 r. Juliusz zaczynał jako pracownik najemny – majster w tkalni Scheiblera. Był nawet wśród inspiratorów buntu burzycieli maszyn, ale jakoś mu się upiekło. Pierwszy własny warsztat otworzył w 1857 r. dzięki posagowi żony, wynoszącemu 2650 rubli w srebrze. Potem wszystko poszło w prawdziwie łódzkim tempie: rozbudowa tkalni w największy na terenie Królestwa Polskiego kompleks produkujący wyroby wełniane, spółka z Kunitzerem i budowa potężnej Widzewskiej Manufaktury, wreszcie – co dziś wydaje się ideą nieco obłędną – kompleks pałacowo-fabryczny przy Piotrkowskiej; od frontu pałac w renesansowo-berlińskim stylu z fasadą zwieńczoną rzeźbą trzech kobiet, symbolizującą wolność przemysłu i handlu, a na tyłach dymiący komin fabryczny, huk pięciu maszyn parowych i tysiąca mechanicznych krosien.

Pałac Heinzla nie podobał się Reymontowi, w „Ziemi obiecanej” nazwał go zbyt ciężkim. Sam Heinzel też trafił do książki. Opisując łódzkie stosunki Bucholca (literackie alter ego Scheiblera, najpotężniejszego w Łodzi fabrykanta) wspomina, że „nie cierpiał Meyera i kpił najgłośniej w Łodzi z baroństwa, jakie sobie kupił w Niemczech Meyer, dawny jego tkacki robotnik, a dzisiaj fabrykant wyrobów wełnianych, rozporządzający milionami”. Wszystko się zgadza: Heinzel pracował u Scheiblera, „robił w wełnie” i jako jedyny z łódzkich fabrykantów miał prawdziwy tytuł arystokratyczny, kupiony za ciężkie pieniądze wraz z zamkiem w Turyngii. Od tej pory Heinzlowie pisali się „baron von Hohenfels”.

Być może postać Heinzla wykorzystał Reymont także tworząc sylwetkę innego bohatera „Ziemi obiecanej”, prostodusznego milionera niemieckiego Müllera, który po swoim nowobogackim pałacu chodził w skarpetkach (w filmie Wajdy grał go Franciszek Pieczka).

Polityka 21.2000 (2246) z dnia 20.05.2000; Na własne oczy; s. 116
Reklama