Katarzyna Janowska: – Jest jeden wspólny mianownik dla pani artystycznej drogi: szczęście do reżyserów i ról oraz pracowitość, o której mówią wszyscy, którzy się z panią zetknęli.
Maja Komorowska: – W moim życiu na ogół zdarzały się rzeczy, których nie przewidywałam. Zaangażowałam się do teatru lalkowego Groteska, gdzie przeżyłam piękny, twórczy czas z Władysławem Jaremą, z Kazimierzem Mikulskim, z Marią Jaremową. To było ciekawe doświadczenie. W aktorstwie zawsze ważny był dla mnie ruch. Tymczasem w Grotesce całą tę potrzebę musiałam przekazać lalce. Zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, napisał do mnie Jerzy Grotowski, z którym zetknęłam się podczas studiów w szkole teatralnej i zaproponował mi pracę. W Opolu zobaczyłam jego spektakl „Dziady” i poczułam, że skądś to znam. W pamięci odżyły mi dziecinne przedstawienia. Wtedy zdecydowałam, że muszę zacząć tę podróż. Zostawiłam Groteskę i pojechałam do Opola.
W książce, „Pejzaż” (rozmowa przeprowadzona przez Barbarę Osterloff), która jest rodzajem pani artystycznego credo, jest scena z Komorowa, gdzie spędziła pani dzieciństwo. Towarzyszy pani mamie podczas spaceru. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że idzie pani na rękach. Ta scena oddaje pani witalność, ruch wpisany w ciało, coś, co stało się ważne w pani aktorstwie.
Tak, w tym wspomnieniu zachował się klimat mojego dzieciństwa. Ogród, zabawy, gimnastyka na trawie. Chodziłam na rękach, robiłam mostki, stawałam na głowie. W domu, wspólnie z rodzeństwem, przygotowywałyśmy przedstawienia teatralne. Mam poczucie, że do dziś czerpię z tamtego szczęśliwego czasu, choć nasze dzieciństwo nie było wolne od trosk. Miałam 6,5 roku, kiedy moja mama poważnie zachorowała. Ojciec w czasie wojny wszystko stracił, przepadł majątek na Litwie, ciągle brakowało pieniędzy, ale mimo to rodzice potrafili zachować godność.