Wojciech Tochman, Wściekły pies, Znak, Kraków 2007, s. 162
Śmierć maturzystów w autokarze w drodze na pielgrzymkę do Częstochowy. Kobieta wyklęta przez lokalną społeczność za zeznania przeciw księdzu oskarżonemu o molestowanie seksualne dzieci. Mężczyzna dotknięty zespołem Tourette’a – rzadką chorobą, która nie zabija, ale więzi niczym w klatce. Dziewczynka, która nie wraca do domu ze szkolnej dyskoteki, a 10 lat później jej rodzina wciąż nie zna jej losu. Znany dziennikarz, syn słynnego malarza, który w Wigilię popełnia samobójstwo. Ksiądz homoseksualista z wirusem HIV. Niektóre z tych historii znaliśmy z gazet, innych nie. Nawet jeśli, to nie z takiej strony, z której opisał je Wojciech Tochman najpierw w „Dużym Formacie” (poniedziałkowym dodatku do „Gazety Wyborczej”), teraz zaś w zbiorze zatytułowanym „Wściekły pies”. Pies rzeczywiście kąsa tak, że boli. Ale jednocześnie te ekstremalne, choć „z życia wzięte” historie, jakby stworzone dla potrzeb tabloidów, pod piórem Tochmana tracą swą plakatową jednowymiarowość. Zamieniają się w wielowarstwowe opowieści, w których jest socjologiczne zacięcie, psychologiczna przenikliwość, metafizyka i literacka maestria, polegająca na bezbłędnym wyczuciu szczegółu. To zarazem jedna z bardziej pesymistycznych książek, jakie ostatnio czytałem. Autor, odtwarzając skomplikowane układy sił w rodzinach i małych społecznościach, dochodzi do niepokojącego wniosku, że źródeł zła nie da się do końca wyjaśnić za pomocą żadnego klucza społecznego czy ekonomicznego. Ten pesymizm Tochmana tylko z rzadka rozjaśniony jest okruchem nadziei.