Eagles, Long Road Out of Eden, Universal 2007
Na nową studyjną płytę Orłów z Kalifornii czekaliśmy blisko trzydzieści lat. Owszem, były po drodze wydawnictwa „live” i parę nowych piosenek, ale Eagles nie spieszyli się z nowościami. Nie zawsze było właściwie wiadomo, czy oni tak naprawdę istnieją jako zespół – wszakże już w 1980 r. ogłoszono demontaż Eagles. Potem były powroty, procesy sądowe, rozstania i powitania. Weszliśmy w dwudziesty pierwszy wiek, a nowej płyty nie było. I nareszcie nadchodzi koniec października 2007 r. i... bum! Orły lądują z nowym, dwupłytowym albumem „Long Road Out of Eden”. Nie ma tu miejsca na rozbudowaną recenzję, więc powiem jedynie, że poczułem się jakby tych trzydziestu lat między „wtedy” i „teraz” w ogóle nie było.
Delikatne melodie, piękne gitary, wspaniale i młodo brzmiące głosy, dopieszczone kompozycje i aranżacje, próba stworzenia nowego „Hotelu California”, czyli utwór tytułowy – czy można jeszcze czegoś chcieć? Trzeba być naprawdę gigantem, żeby dać na siebie czekać trzydzieści lat i nie rozczarować.