Kiedy na festiwalach, takich jak Warszawska Jesień czy wrocławska Musica Polonica Nova, wykonywane są na przykład dzieła Krzysztofa Pendereckiego z awangardowego okresu jego twórczości, młoda publiczność odbiera je entuzjastycznie. Nigdy nie reaguje w ten sposób na jego kompozycje najnowsze, zwrócone w stronę muzycznej przeszłości. Utwory z lat 60. (np. II Kwartet smyczkowy), zwięzłe i wyraziste, mają w sobie taki ogrom energii, że nie można wobec nich pozostać obojętnym. A młodzi słuchacze, chowani na innych dźwiękach niż ich rodzice, odbierają je także zupełnie inaczej, rodzaj zaś emocji przekazywanych przez te utwory – bardziej bezpośrednio, fizycznie wręcz oddziałujących – dużo bardziej im odpowiada.
Szkoda więc, że wielu utworów z tych czasów dziś się już nie gra – kompozytor woli rzeczy bardziej aktualne, na samego siebie sprzed niemal pół wieku patrząc z pewną pobłażliwością. A przecież choćby „Pasja wg św. Łukasza” sprzed 40 lat, pierwszy monumentalny utwór Pendereckiego, dwa lata temu wykonany w okrągłą rocznicę prawykonania w Münster, nie stracił nic ze swojej świeżości.
W latach 60. Penderecki, Górecki i Kilar, a także założyciele Warszawskiej Jesieni Kazimierz Serocki i Tadeusz Baird (obaj zmarli przedwcześnie w 1981 r.) – swoimi indywidualnościami i błyskotliwą, żywiołową, pełną emocji muzyką podbili Europę. Termin „polska szkoła kompozytorska” wymyślili niemieccy krytycy. Utwory młodych Polaków wygrywały prestiżowe międzynarodowe konkursy, były wykonywane na ważnych festiwalach.
Ale w muzyce też są mody, które mijają. W kolejnych dekadach o wielu tych dziełach kompletnie zapomniano. Po śmierci Bairda i Serockiego przestano prawie grywać ich utwory, ograniczając się co najwyżej do paru popularniejszych.