Treść wojny o media, w której PiS walczy z Platformą, jest prosta jak budowa cepa. Idzie o to, kto obsadzi TVP i Polskie Radio oraz w jaki sposób władza będzie kontrolowała media publiczne. Dla widza, dla przyszłości mediów publicznych, dla jakości debaty i kultury popularnej wynik tej awantury nie ma szczególnego znaczenia. Tak czy inaczej TVP i PR będą podlegały silnej politycznej kontroli i pozostaną zależne od aktualnej władzy. W dalszym ciągu będziemy więc mieli państwowe media komercyjne zamiast mediów publicznych. Tyle że teraz nie Leszek Miller czy Jarosław Kaczyński będą pociągali za sznurki, lecz Donald Tusk, jego otoczenie i ewentualni następcy.
Jest to zła wiadomość. Bo bez mediów publicznych (czyli: nie-prywatnych, nie-rządowych i nie-państwowych) trudno będzie w Polsce zbudować dobrą demokrację, dobre społeczeństwo i dobrą gospodarkę. Raczej będą one z roku na rok i z kadencji na kadencję gorsze. Jak dotychczas. Bo o kształcie i jakości polityki, społeczeństwa oraz gospodarki w coraz większym stopniu decyduje dziś ustrój i jakość mediów. Tak jak kiedyś według klasycznej weberowskiej tezy w znacznym stopniu decydowała o nich wiara oraz więź kościelna.
Jak kiedyś Kościół, tak dziś w coraz większym stopniu media są bowiem źródłem wyobrażeń o świecie, norm, postaw, aspiracji. Jeden z dzienników postawił nawet tezę, że Polską rządzą dziś dwie zwalczające się partie – partia Radia Maryja i partia TOK FM. Była w tym efekciarska przesada, ale coś jest na rzeczy. Po śmierci JPII to ojciec Rydzyk jest faktyczną głową polskiego Kościoła. Tylko że chodzi tu nie tyle o rządzenie (choć można też bez trudu znaleźć tego rodzaju tropy), co o proces znacznie głębszy i poważniejszy – o władztwo dusz i umysłów. O to, kto nazywa świat, jaki nas otacza, i to, czego doświadczamy.