Jest na mapie naszego kontynentu niewidoczna linia, biegnąca od Gibraltaru po północny Ural. Oddziela wody spływające do mórz południowych od wód spływających do mórz północnych i zachodnich. To kręgosłup Europy. Jednym z centralnych jego członów jest Masyw Śnieżnika – najwyższej góry Sudetów Wschodnich.
Przez ładnych parę lat w jej cieniu skrywała się jedna z najlepiej strzeżonych dolin w polskich górach. Nawet gdy w 1953 r., sprzed rampy obiektu o nazwie Rudnik Kopalina, odjechał ostatni transport z wydobywanymi tam skarbami, nadal lepiej było nie mówić o tym miejscu. Wydawało się, że Kletno i dolina rzeczki Kleśnicy pozostaną najbardziej zapomnianym miejscem w Sudetach. A przecież od wieków dolina ta przyciągała poszukiwaczy skarbów. Bo też od wieków, co jakiś czas, ujawniała kolejne tajemnice.
Cenniejszy niż złoto
Skarb wywieziony w 1953 r. został przeładowany na stacji Stronie Śląskie do pociągu towarowego, który pod specjalnym nadzorem pojechał na wschód, do ZSRR. Złoto? Diamenty? Skarb III Rzeszy? W latach zimnej wojny surowcem cenniejszym niż złoto i diamenty był uran. Nic dziwnego, że wkrótce potem jak Związek Radziecki uzyskał nieograniczony dostęp do wszystkiego, co znajdowało się na wschód od Łaby, na starych, średniowiecznych hałdach w dolinie Kleśnicy pojawił się geolog Kamysznikow ze swoją ekipą.
Nie sposób dziś dociec, czy skały z polskich Sudetów, zawierające uranonośną blendę smolistą, zostały wykorzystane jako paliwo w elektrowniach jądrowych, czy może posłużyły do budowy sowieckiej broni atomowej. Bez wątpienia miały swój udział, podobnie jak rudy wydobywane w Kowarach, u podnóża Karkonoszy, w budowie potęgi sowieckiego imperium.
Kamysznikow przeprowadził rewizję (tak oficjalnie nazywała się ta akcja) w całych Sudetach.