Publikacja R. Sochy „Rydzykanci” dotarła do mnie prawie równocześnie z oświadczeniem Episkopatu z Jasnej Góry. Chociaż nie przypisuję sobie żadnych praw z tego tytułu, to chcę przypomnieć, że w drugiej połowie stycznia 1945 r. jako żołnierz polskiej armii idącej od wschodu zdobywałem Toruń. W pierwszym dniu wolności, gdy jeszcze nie całkiem ucichły strzały – jak się to poetycko mówi – byłem współorganizatorem procesji dziękczynnej. Księdza pod pachę prowadził słabo mówiący po polsku politruk, któremu spod rogatywki wystawał duży pukiel blond włosów i jakoś nie bardzo rozumiał, w co został zaangażowany. Mnie natomiast przypadł zaszczyt niesienia jednej z podpór baldachimu. Nie jest to jednak jedyny powód mego zainteresowania tym pięknym, starym, polskim miastem. Stąd też ze szczególną uwagą przestudiowałem artykuł pani R. Sochy. Sam sposób zaprezentowania tematu świadczy o dużej kulturze, umiejętnościach i odwadze autorki. Temat został nareszcie otwarty. Stąd zwracam się do redakcji z prośbą, aby w tym szczególnym dla naszego państwa czasie zlecił jednemu z dziennikarzy śledczych wyjaśnienie całej działalności redemptorystów, a szczególnie całego życiorysu o. Rydzyka. Jego przełożony mieszka przecież nie w Polsce. Natomiast Episkopat Polski – jak stwierdził ostatnio na Jasnej Górze – nie czuje się odpowiedzialny za to, co robi i do czego zmierza ten także katolicki duchowny o. Rydzyk. Jest on przecież także faktycznym właścicielem medialnego koncernu, który wywiera określony i wcale niemały wpływ na politykę w naszym państwie.Wiadomo przecież, że to nie „moherowe berety” sfinansowały te wielomilionowe inwestycje w Toruniu – nie zrobił tego także ten legendarny urugwajski biznesmen Jan Kobylański.