Kupowanie sobie głosów wyborców kosztem przyszłości kraju jest szczególnie groźnym rodzajem korupcji.
Kiełbasę wyborczą serwowali nam politycy wszystkich kadencji. Na początku jednak z pewną nieśmiałością, chociaż także z dozą chłopskiego sprytu.
Pod koniec II kadencji Sejm – na wniosek PSL – przyznał na przykład strażakom przywilej sprzedaży alkoholu w remizach. Wtedy liczna ich rzesza wiedziała, że wódkę postawił im Waldemar Pawlak, będący honorowym prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej. Odwdzięczyli się PSL dobrym wynikiem wyborczym.
III kadencja zakończyła się sławną dziurą Bauca, czyli deficytem budżetowym, dowodnie świadczącym o nieodpowiedzialności polityków AWS. Wtedy po raz pierwszy nastąpiła hurtowa dostawa kiełbasy wyborczej – miało nią być powszechne uwłaszczenie, czyli rozdzielenie po równo majątku znajdującego się głównie w rękach samorządów lokalnych. Społeczeństwo odrzuciło ten populistyczny pomysł w powszechnym referendum, które – z braku frekwencji – okazało się nieważne. Wtedy jeszcze potrafiliśmy ocenić, że kiełbasa jest z papieru.
Czasy AWS źle zapisały się w pamięci wyborców. Ale ówczesny rząd Jerzego Buzka oraz parlament dały też dowód, że patrzą dalej niż tylko do najbliższych wyborów. To wtedy Polska, jako jeden z pierwszych krajów w Europie, zdecydowała się na reformę emerytalną. Buzek nie musiał jej robić, wiedział przecież, że za jego rządów system emerytalny jeszcze się nie zawali. To się stanie później, po 2010 r. Ale tamten rząd i parlament zatroszczyły się o to, że budżet kraju może za kilkanaście lat nie wytrzymać szybko rosnących obciążeń związanych z wypłatą emerytur. Wprowadzając drugi filar, czyli otwarte fundusze emerytalne, usiłowały ten przyszły budżet odciążyć.
Także rządy SLD-PSL prócz afery Rywina zostawiły po sobie coś ważnego, co ułatwiło rządzenie ich następcom.