Gdy był dzieckiem, ulepił Audi z ziemniaków leżących na talerzu, z buraków zrobił koła. Nocą pod kołdrą rozmontowywał samochodziki zabawki, żeby zobaczyć, jak wyglądają w środku. Sporo później jeździł Warszawą po lodzie na stawie. Ojciec straszliwie się wściekł, bo lód był zbyt cienki. – Ale przecież to była jedyna możliwość, by pojeździć poślizgami – opowiada Lech Koraszewski, który w swoim warsztacie na Śląsku Opolskim buduje już trzecie Audi Sport Quattro S1 Evo I grupy B. To ten samochód na początku lat 80. wstrząsnął rajdami samochodowymi na całym świecie.
Płonący Lotus
– Nie da się dobrze odrestaurować auta, nie budząc się i nie zasypiając z myślą o nim – uważa Maciej Rzepecki, który w podwarszawskiej Jabłonnie odnawia zabytkowe samochody. Ostatnio śnił, że spadł mu z podnośnika czarny Mercedes Adenauer, najdroższy samochód, nad jakim pracował. Obudził się przerażony, wsiadł do auta i pognał do warsztatu o świcie, żeby zobaczyć, czy Mercedes na pewno wisi. – Byłbym dobrym obiektem analiz psychologicznych, bo śni mi się też, że jestem częścią silnika samochodu – żartuje.
Może te sny są stąd, że przed oddaniem auta przez dwa dni leży pod podnośnikiem i sprawdza każdą śrubę? Wraz ze swoim zespołem odrestaurował już ponad sto oldtimerów. Praca nad jednym zajmuje 1000–1500 godzin.
– Ten biznes to niszowa działalność. Każdy, kogo nie napędza pasja, podda się – przekonuje. – Jak grzyby po deszczu wyrastają nowe warsztaty, a z nich auta trafiają do mnie, niestety, czasem bezpowrotnie zniszczone.
Nad każdym autem pracuje tak długo, aż właściciel jest zadowolony. Kiedyś nawet zdarzyło mu się przemalować gotowy samochód.