Nigdy nie można przewidzieć, jaka tonacja okaże się dominująca podczas kolejnej edycji krakowskiego festiwalu. Przed dwoma laty, kiedy Złote Smoki przyznano irańskim dokumentom o dyskryminacji kobiet, a w konkursie polskim zwyciężył film o dzielnym chłopcu ze śląskiej rodziny bezrobotnych – najważniejsza wydawała się aktualna diagnoza społeczna. Rok temu, kiedy laur za całokształt twórczości odbierał tu Kazimierz Karabasz, a bezdyskusyjnym zdobywcą Złotego Smoka była „Blokada” Siergieja Łoznicy (zmontowana z materiałów archiwalnych opowieść o dziewięciuset dniach blokady Leningradu), rządził w Krakowie klasyczny dokument, w którym stawką jest maksymalna wiarygodność. W tym roku królował odlot, władała nieprzewidywalność. Zarówno twórcy jak widzowie wydawali się znużeni szarą barwą świata domagającego się interwencji. W cenie było natomiast poszukiwanie formy artystycznej dla nieskończonej wielobarwności życia.
Ten wieloznaczny ton nadał już pierwszego dnia festiwalu sędziwy (ale w znakomitej młodzieńczej kondycji) klasyk belgijskiej animacji Raoul Servais, który przybył do Krakowa po Smoka Smoków, przyznawaną po raz dziesiąty nagrodę za twórczy wkład do światowego filmu krótkometrażowego. Podczas ceremonii otwarcia pokazano jego słynną „Harpię” z 1979 r., wywiedzioną z ducha surrealizmu przypowieść o pięknej kobiecie-ptaku, pożerającej stopniowo mężczyznę, który udzielił jej pomocy. Wprawdzie cechą twórczości Servais jest założona wielostylowość, ale tonacja groteski dominowała w monograficznym przeglądzie jego twórczości, a jak zaraźliwa jest ta tonacja – można się było przekonać w czasie retrospektywy filmów jego uczniów z Akademii Sztuk Pięknych w Gandawie.
Groteskowy ton powrócił na ceremonii rozdania nagród.
Jury konkursu międzynarodowego, któremu przewodził Andrzej Żuławski, przygotowało prawdziwą prowokację.