Archiwum Polityki

Otwarte oczy i akta

Rozmowa z Joachimem Gauckiem, byłym pełnomocnikiem rządu federalnego ds. archiwów służby bezpieczeństwa byłej NRD

Daniel Passent: – Czy śledzi pan lustrację w Polsce?

Joachim Gauck: – W Polsce dzieje się to, co od początku przewidywałem. Społeczeństwo, które wybiera grubą kreskę, będzie miało z tym problemy. Myśmy takiego rozwiązania w 1990 r. nie wybrali. Nie dlatego, że mamy inny charakter niż Polacy, ale ponieważ mieliśmy doświadczenie z okresu powojennego, z czasów Adenauera i jego grubej kreski. W latach 50. powrócili do pracy w instytucjach państwowych urzędnicy zwolnieni w czasie tzw. denazyfikacji. Niemcy uznali, że to jest w porządku. Tylko środowiska prześladowanych w czasach nazizmu, krytyczni intelektualiści, lewica, związkowcy, nie byli tego zdania. Ale większość uznała, że jest OK. Przyszło nowe pokolenie, nadszedł 1968 r. i kwestia winy powróciła. Rozpoczął się spór, w którym przeważyła lewica i stawiana przez nią kwestia winy. Nie wystarczy uznać fakty, trzeba wyrazić żal i wstyd, przeżyć katharsis.

Polacy przeżyli katharsis, obalili komunizm sami, nie zrobili tego za nich alianci.

Okoliczności, jakie zaszły w Polsce, włącznie z grubą kreską Mazowieckiego, były znane demokratom w Niemczech wschodnich, ale myśmy uważali, że u nas to się nie sprawdzi, niepokój pozostanie. Dlatego w Niemczech tak szybko powstała większość na rzecz otwartych akt, otwartych oczu, debaty oraz lustracji funkcjonariuszy państwowych. W wielu krajach postkomunistycznych, nie tylko w Polsce, także np. na Węgrzech, nie było takiego porozumienia, jedynie spory. Odważne spojrzenie w przeszłość jest w Polsce spóźnione. W Niemczech mieliśmy ku temu lepsze warunki. W Polsce byli tacy, np. Macierewicz, którzy mieli swoje pomysły na temat akt, ale nie było zgody decydujących sił politycznych. Potem nastąpił krok naprzód – powołanie IPN, ale cały czas trwał spór, nie tylko polityków, również mediów.

Polityka 24.2007 (2608) z dnia 16.06.2007; Świat; s. 54
Reklama