Okropny wypadek, jakiemu uległ na torze w Montrealu Robert Kubica, nasz pierwszy i jedyny kierowca Formuły 1, to potrójna przestroga.
1. Dla świeżych, w większości polskich kibiców tego sportu, że choć wyniki wyścigów wydają się w pełni przewidywalne (dwa McLareny, przed dwoma Ferrari, dwoma BMW itd.), to naprawdę o przebiegu (i atrakcyjności) tej dziwnej dyscypliny decydują przypadki, drobne błędy ludzi i właśnie wypadki. Dlatego transmisję z zawodów kupuje 140 krajów.
2. Dla samego Kubicy, że po raz kolejny wybiera ryzykowną taktykę ścigania się podczas wyścigu, a nie w kwalifikacjach (jak jego partner z BMW Nick Heidfeld).
3. Dla wszystkich kierowców, żeby nie wierzyli, iż – poza warunkami Formuły 1 – można wyjść żywo z podobnego wypadku. Dla normalnego samochodu i kierowcy zabójcze może być frontalne zderzenie przy szybkości kilkudziesięciu kilometrów na godzinę.
Szczęśliwie, niewielu kibiców próbuje naśladować naszego drugiego sportowego idola – Adama Małysza. Obserwując koszmarne polskie drogi w czasie weekendu, można się przekonać, że Kubica ma wielu naśladowców. Z tym że polski bolid powszedni nie ma, jak samochód Kubicy, klatek przetrwania.