Ekipa prezydenta Busha okazuje rosnące zniecierpliwienie z powodu irańskiego programu nuklearnego oraz pomocy udzielanej przez Teheran szyickim ekstremistom mordującym Amerykanów w Iraku. Słabną nadzieje na rozwiązanie konfliktu w drodze dyplomacji. Iran szkodzi Amerykanom w Iraku, jak może. Jednak najpoważniejszym problemem jest program atomowy. Jego historia sięga czasów sprzed rewolucji – szach chciał mieć bombę ze względów prestiżowych. Ajatollah Chomeini początkowo przekreślił plany zbrojeń nuklearnych, powołując się na zakaz religijny. W połowie lat 80. wznowiono prace, aby odstraszyć Irak, z którym Iran prowadził wtedy wojnę. Program atomowy nabrał impetu po uzyskaniu pomocy technicznej od Rosji i od szefa pakistańskich badań nuklearnych A.Q. Khana (obecnie odsiadującego karę więzienia), który przekazał ajatollahom plany bomb oraz wirówki do wzbogacania uranu. Prezydent Ahmedinedżad twierdzi, że irańskie reaktory służą wyłącznie celom pokojowym, ale nie brzmi to wiarygodnie. Wizja posiadania własnej bomby atomowej cieszy się powszechnym poparciem irańskiego społeczeństwa. Według amerykańskiego wywiadu, uzbrojenie się Iranu w broń nuklearną to kwestia czasu – tylko od pięciu do ośmiu lat. Iran pracuje też nad rakietami dalekiego zasięgu, które można wyposażyć w głowice nuklearne.
W USA część opinii publicznej i politycznego establishmentu boi się, że nuklearny Iran to perspektywa, której nie da się zapobiec.
Jedyną możliwą odpowiedzią – głoszą zwolennicy tego poglądu – jest strategia nowego containment, powstrzymywania przed agresją przyszłego członka klubu nuklearnego za pomocą odstraszania, tak jak odstraszało się ZSRR w czasie zimnej wojny. Nie jest przecież prawdopodobne, by Iran zaatakował bronią nuklearną Amerykę czy cele amerykańskie na świecie lub nawet Izrael, bo byłby to krok samobójczy.